Trefl Gdańsk w sobotę pewnie pokonał drużynę BBTS-u. O przebiegu spotkania, dużej roli dziesięciominutowej przerwy i trudnym powrocie na boisko po zerwaniu więzadeł krzyżowych rozmawialiśmy z Wojciechem Ferensem, przyjmującym żółto-czarnych, który wraca do swojej najlepszej formy.

Emilia Kotarska: Po meczu z BBTS-em można śmiało powiedzieć, że wykonaliście zadanie w 100%. Nie da się ukryć, że to na Was spoczywała presja wygranej, najlepiej za trzy punkty.

Wojciech Ferens: Zgadza się, na nas spoczywała duża presja. Jestem bardzo zadowolony z postawy zespołu. Widać było, że od początku – można też powiedzieć, że – do końca spotkania, pomimo nerwowych sytuacji w trzecim secie, kontrolowaliśmy przebieg meczu. Wykonaliśmy przedmeczowe założenie taktyczne, przygotowane solidnie przez trenera Anastasiego. To przyniosło zamierzony efekt. Trzy punkty cieszą, szczególnie teraz, kiedy tabela jest bardzo ciasna, a wyniki są niczym w NBA. Każdy wygrywa z każdym, trudno jest wytypować faworyta spotkania. Podeszliśmy do tego meczu bardzo skoncentrowani. Dobrze, że komplet punktów zostaje w ERGO ARENIE.

W dwóch pierwszy setach dobrze spisywaliście się w polu serwisowym, dzięki czemu odrzuciliście rywali od siatki. Słabsza partia bielszczan w tych partiach nieco Was zdekoncentrowała…

Dziesięciominutowa przerwa pokazuje w tym sezonie, że jest strasznie przewrotna. Często potrafi odwracać losy spotkania, bo w tym długim czasie można zgubić rytm. Jak gra się bez przerwy, to wpada się w taki przysłowiowy ogień, wszystko się wtedy zazębia. Może nie wybiła nas ona dokładnie z rytmu meczowego, ale po niej mecz się wyrównał. Do tego w końcówce wkradły się dwa błędy w przyjęciu, niekoniecznie wymuszone przez przeciwnika. Cieszy natomiast postawa Damiana (Schulza – przyp. red.), który wziął ciężar gry na siebie i odpowiedzialność za całe spotkanie.

Mówiąc o długiej przerwie, nie sposób nie wspomnieć ostatniego meczu w Lubinie, kiedy to przegrywaliście już 0:2 i zdołaliście wygrać całe spotkanie…

Ta wygrana cieszy podwójnie, bo teren w Lubinie jest bardzo trudny. Tam nie gra się łatwo i przyjemnie. Są tam też zawodnicy, jak np. Michał Masny, którzy chcieli pokazać się z jak najlepszej strony, szczególnie w tym meczu. To było widać na boisku. To spotkanie było bardzo ciekawe z perspektywy kibica, bo było w nim wszystko – począwszy od dużych emocji, długich wymian, kończąc na efektownych atakach. W takim przypadku zadowolenie jest jeszcze większe, bo po pierwsze wróciliśmy z dalekiej podróży po przerwie, a po drugie wygraliśmy trudne spotkanie z wymagającym rywalem, który pewnie będzie się bił o najlepsze miejsca w lidze. Zakładając spekulacje przedsezonowe, to drużyna Cuprum Lubin ma podobne aspiracje do nas. Na swoim terenie jest szczególnie groźna. Z dalekiego i długiego wyjazdu przywieźliśmy pięć punktów, więc wydaje mi się, że taki plan minimum został wykonany w 100%. Wynik jest satysfakcjonujący, zważywszy na to, że gramy bez naszego kapitana, Mateusza Miki.

Kontuzje są nieodłączną częścią sportu. Ty wiesz o tym najlepiej. Przez dwa lata praktycznie byłeś wyłączony z gry, leczyłeś ciężką kontuzję zerwania więzadeł krzyżowych. Jak czujesz się dzisiaj, kiedy powoli wracasz do swojej najlepszej dyspozycji sprzed lat?

Wydaje mi się, że najlepszym takim wyznacznikiem był mecz w Lubinie. Pierwsze dwa sety były średnie w moim wykonaniu. Pewność siebie zaczęła wracać dopiero po tej przerwie. Musiałem to sobie wszystko na spokojnie poukładać. Cieszy to, że czuję boisko. Każda minuta i każdy set pozwalają mi odbudować dawną formę. Chcę utrzymać ten poziom, żeby pomóc drużynie. Liga pokazuje, że każdy może grać z każdym, nie wiemy, co wydarzy się za chwilę, z kim przyjdzie nam grać w play-offach. Wszyscy wiedzą, jak wiele dla naszego zespołu znaczy Mateusz. Kontuzje w sporcie się zdarzają, dlatego każdy z nas musi być gotowy do tego by wejść na parkiet i pomóc kolegom z drużyny. Czekamy na Mateusza. Wierzymy, że będziemy tylko i wyłącznie silniejsi poprzez takie sytuacje.

Przy okazji poważnych kontuzji często mówi się, że powrót do sprawności fizycznej następuje dużo szybciej niż psychicznej. Jak to jest w Twoim przypadku? Udało się już całkowicie zapomnieć o przeszłości, czy jeszcze czasami pojawia się jakaś blokada w trakcie treningu bądź meczu?

Wydaje mi się, że sfera psychiczna dotycząca bezpośrednio kontuzji i jej fizyczności jest już całkowicie za mną. Nie ma w głowie żadnego strachu czy reakcji obronnych. Nie ulega jednak wątpliwości, że muszę na nowo odbudować swoją pewność siebie na boisku, o czym już wspominałem. Nie oszukujmy się też, nie jestem przyzwyczajony do roli zmiennika. Wcześniej zawsze. pomijając czas w ZAKSIE, byłem osobą, na której w jakimś stopniu była oparta gra zespołu. Dla mnie to też jest więc nowa sytuacja. Dotychczasowe mecze w pełnym wymiarze, czy też dawane zmiany, nie były w stanie jeszcze pokazać, czy jestem w pełni gotowy do grania, czy wróciłem już na właściwe tory. Ostatecznie jednak mogę stwierdzić, że ostatnie dwa mecze pokazały, że nie jest ze mną tak źle (śmiech).

W Internecie można znaleźć dużo wpisów – nie tylko od Twoich znajomych – ale przede wszystkim od kibiców, którzy nie zapomnieli, mimo tej długiej nieobecności o Tobie. Udaje Ci się śledzić na bieżąco to, co się dzieje w mediach społecznościowych?

W jakiś sposób próbuję odciąć się od tego, szczególnie że każdy wie, jaki jest Internet. Jest mi jednak niezmiernie miło, że kibice – szczególnie ci z Olsztyna – pokazują, że pamiętają. Nawet teraz, kiedy wygraliśmy na ich terenie, grupka kibiców podeszła do mnie i mówiła, że trzymali cały czas kciuki za mój powrót do gry. To jest świetne uczucie! Na pewno dodaje skrzydeł i pokazuje, że liga to nie są tylko punkty na boisku i sportowa rywalizacja. To są też  dobre relacje i przyjaźnie! Jestem żywym przykładem na to, że takie relacje kształtują się na całe życie. Dawid Gunia, Bartek Krzysiek czy Piotrek Hain – oni byli przy mnie w trudnym czasie, podtrzymywali mnie na duchu. Cieszę się, że mogę znów z nimi rywalizować. Chcę, żeby traktowano mnie już na takim samym poziomie, jak innych zdrowych siatkarzy. Wiadomo, że jeszcze przez dłuższy czas łatka kontuzjowanego zawodnika będzie do mnie przylegać, ale pracuję ciężko, żeby jak najszybciej się od tego odciąć.

Kolejny mecz zagracie z Cerradem Czarnymi Radom. Dla Ciebie to będzie szczególny mecz, bo jedziesz do swojego domu…

Na pewno tak. Radom jest takim miejscem, gdzie w profesjonalnej siatkówce nigdy nie dane było mi zagrać. To nie jest dla mnie łatwy teren. Mam ogromny sentyment do miasta, ludzi i klubu. Obecnie jednak organizacja wygląda zupełnie inaczej niż jak ja tam byłem za czasów juniorskich. Teraz to jest zupełnie inny zespół. Zawsze jak tam gram, to czuję się dobrze, bo wiem, że na trybunach są moi najbliżsi, rodzice i znajomi. Musimy jednak pamiętać, że to jest naprawdę wymagający zespół, grający na specyficznej hali z witaminą C na suficie (śmiech). Niejedna drużyna straciła tam punkty. Pojedziemy tam podwójnie skupieni. Będziemy na pewno przygotowani w najlepszy z możliwych sposób. Ładnie to wszystko wygląda na treningach, oby więc procentowało w trakcie spotkań.

w ERGO ARENIE rozmawiała Emilia Kotarska