GKS Katowice pokonał w środę Trefl Gdańsk, dopisując cenne dwa punkty do ligowej tabeli. Podobnie jak w rundzie zasadniczej o zwycięstwie zadecydował dopiero tie-break, jednak czy inaczej być może, skoro podopieczni Dariusza Daszkiewicza to specjaliście od rozgrywania pięciu setów? O propozycji nowej nazwy klubu, przebiegu spotkania i rozpoczętym siatkarskim maratonie w wykonaniu katowiczan rozmawialiśmy z Janem Nowakowskim. 

Emilia Kotarska: Gratuluję zwycięstwa w rewanżowym spotkaniu w Gdańsku. Byliście nawet blisko wygranej za trzy punkty, ale jak na GKS Katowice przystało, tie-break musiał być?

Jan Nowakowski: GKS „Tie-break” Katowice, tak powinna brzmieć nazwa naszego Klubu (śmiech). Rzeczywiście, w naszą historię wpisało się już kilka tie-breaków. Mecz z Treflem Gdańsk był dziesiątym w naszym wykonaniu. Od Nowego Roku jednak udaje nam się je wygrywać, więc wszystko idzie w dobrym kierunku. Może w końcu zaczniemy zdobywać komplety punktów na plusligowych parkietach. Jesteśmy szczęśliwi z powodu tej wygranej, ponieważ Gdańsk grał bardzo dobrze. My natomiast lepiej rozpoczęliśmy mecz, ale z biegiem czasu szło nam zdecydowanie słabiej. Cieszy to, że w tie-breaku wytrzymaliśmy nerwowo, bo jak wiadomo, w tym momencie wygrywa głowa a nie umiejętności siatkarskie. Ten set to duża loteria, a Trefl w górze miał trzy lub cztery piłki meczowe. Nie mogę powiedzieć nic więcej oprócz tego, że ogromnie cieszymy się z tej wygranej.

Dwa pierwsze sety były rzeczywiście bardzo dobre w Waszym wykonaniu. W trzeciej partii to jednak Trefl doszedł do głosu. Co zadecydowało o tym, że przeciwnicy przejęli inicjatywę?

Wydaje mi się, że za sukcesem Gdańska stały dobre zmiany, kiedy to nastąpiła wymiana przyjmującego. Przeciwnicy wówczas znacznie poprawili przyjęcie, a nasza zagrywka nie wyrządzała już tyle krzywdy, co wcześniej. Po naszej stronie pojawiło się więcej błędów w tym elemencie. Wiadomo, że gdy na początku zagrywka „siedzi”, a rywal z czasem zaczyna lepiej przyjmować, to chcemy włożyć w nią jeszcze więcej siły, wtedy zaczyna się psuć też więcej serwisów. Tak to właśnie wyglądało w tym przypadku. Gdańszczanie poprawili przyjęcie i wyprowadzali bardzo dobre pierwsze akcje.

Zabieracie ze sobą dwa cenne punkty. Dzięki tej wygranej w tabeli zrobiło się naprawdę ciasno. Nadmorski klimat wyraźnie Wam służy? 

Tak mi się wydaje! Między piątym a jedenastym miejscem są zaledwie trzy punkty różnicy. Niewątpliwie, to jest bardzo ciekawa sytuacja. Od lat mówi się o tym, że PlusLiga jest wyrównana, a z roku na rok wręcz coraz bardziej wyrównana. Jednak już dawno nie było tak, że pojedyncze punkty decydowały o autostradzie tabeli pomiędzy piątą a jedenastą lokatą. To jest rzadko spotykana sytuacja, ale to dobrze, bo powinniśmy cieszyć się ze wzrostu poziomu ligi.

Ostatni mecz w Waszym wykonaniu nie był najlepszy. Przegraliście pierwsze spotkanie w zaledwie trzech setach. Porażka ze Skrą Was jednak nie załamała, a raczej wzbudziła większą motywację do pracy?

Skra, grająca w taki sposób jak ostatnio, jest w stanie wygrać z każdym na świecie. Bełchatowianie zagrali naprawdę rewelacyjny mecz, którego pewnie długo nie powtórzą, bo takie spotkanie zdarza się raz na jakiś czas, kiedy to wychodzi dosłownie wszystko, a w dodatku dopisuje duże szczęście. My nie potrafiliśmy dołożyć czegoś więcej, żeby przeciwstawić się tak dobrze grającej drużynie przeciwnej. Zagraliśmy parę ładnych akcji na kilka wymian w pierwszym secie. Widziałem nawet w Internecie opisy, że jedna z nich została okrzyknięta najpiękniejszą akcją tego sezonu. Były więc momenty, które mogły podobać się w tym meczu, ale to były tylko momenty. Skra zagrała dużo lepszą siatkówkę od nas.

Jak wygląda Wasza recepta na siatkarski maraton, który właśnie się rozpoczął?

W tym momencie nie odkryję żadnej Eureki, ani nie zażartuję w jakiś fajny sposób, po prostu receptą będzie dobre jedzenie, regeneracja i pomysł na trening. To musi być bardzo przytomnie zrobione, bo przed nami naprawdę trudny okres. Zagramy pewnie jeszcze ze cztery tie-breaki, także musimy się na to przygotować (śmiech).

Pół żartem pół serio, powiedz więc dlaczego tak kochacie te tie-breaki?

Myślę, że nie kochamy. Nikt nie lubi ich grać! (śmiech). Wiadomo, że dla kibiców to jest fajne, bo gramy długo, widowiskowo, zdarzają się przewagi i takim spotkaniom towarzyszą duże emocje. Taka siatkówka może się podobać, ale po meczu jesteśmy zmęczeni. Można zasnąć tuż po wejściu do autobusu i obudzić się dopiero w Katowicach (śmiech).

W skali od 1-10 powiedz, jak bardzo lubicie siatkówkę? W wywiadach padały stwierdzenia, że gracie tie-breaki, bo uwielbiacie ten sport…

Na pewno na 10!

Może jednak w takim przypadku na 11?

Jedenastkę zostawiam na tie-breaka, a może nawet piętnastkę?!

Gdybyś miał wskazać największy Wasz atut w tym sezonie?

Myślę, że zespołowość. Od pierwszej minuty czuć było chemię. Z częścią chłopaków znaliśmy się już wcześniej, z pozostałymi zaczęliśmy budować drużynę powolutku. Ale od początku coś zaiskrzyło! Z poprzedniej ekipy zostały zaledwie dwie osoby, więc musieliśmy wszystko zacząć od nowa. Początki bywają trudne, bo wszystko trzeba ulepić i skleić od zera. Trener miał ogromną zagwozdkę, jak do tego podejść, ale to, że znaliśmy się już w jakimś stopniu na pewno w tym pomogło.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

w ERGO ARENIE rozmawiała Emilia Kotarska