Sobotnie spotkanie pomiędzy drużyną BKS-u Visły Bydgoszcz a GKS-u Katowice zakończyło się dopiero w tie-breaku. Pomimo bardzo dobrego początku podopiecznych Przemysława Michalczyka, ze zwycięstwa za dwa punkty cieszyć się mogą goście.

Pierwsze dwa sety to znaczna przewaga bydgoszczan, którzy lepiej prezentowali się w polu serwisowym, dzięki czemu odrzucili rywali od siatki. Gdy wydawało się, że komplet punktów jest na wyciągnięcie ręki, do ataku ruszyli katowiczanie. Wzmocnili zagrywkę, czym zaczęli stwarzać sobie przewagę, doprowadzili do remisu w meczu, a potem jeszcze wygrali tie-breaka różnicą trzech „oczek”.

Dla podopiecznych Dariusza Daszkiewicza mecz z BKS-em Visłą Bydgoszcz był szóstym spotkaniem, w którym rozgrywali pięć setów. Wyjątek stanowił pojedynek w Radomiu, gdzie ulegli gospodarzom w czterech partiach, ale tam również niewiele zabrakło do tego, by gra toczyła się dalej.  – Na pewno nie jest już regułą, że gramy pięć setów. Nie udało nam się tego podtrzymać w ostatnim meczu z Czarnymi (śmiech). Powiem szczerze, że rozgrywanie tych pięciu partii pokazuje, że walczymy, ale przez długi czas brakowało nam – niestety – zwycięstwa w tie-breaku. Do dzisiejszego spotkania nie mogliśmy cieszyć się ostatnio po meczach. (wcześniej GieKSa wygrała w tie-breaku z Asseco Resovią Rzeszów w pierwszej kolejce PlusLigi – przyp. red.). – mówił atakujący GKS-u.

O pierwszych dwóch partiach katowiczanie chcieliby na pewno jak najszybciej zapomnieć. Śmiało można powiedzieć, że wrócili z dalekiej podróży. W siatkówce jednak stare porzekadło mówi, że kto nie wygrywa 3:0, ten przegrywa 2:3. W tym przypadku znowu się sprawdziło. – Pojedynek w Bydgoszczy był dla nas bardzo trudny, kompletnie nie układał się po naszej myśli od samego początku. W dwóch pierwszych partiach prezentowaliśmy się bardzo źle. Ważne jest jednak to, że poprawiliśmy naszą grę jeszcze w tym meczu, a nie że przegraliśmy go 0:3, mówiąc kolokwialnie, dostalibyśmy w łeb i pojechalibyśmy do domu. Wielkie gratulacje dla mojego całego zespołu, bo podnieśliśmy się przy słabej grze. Tie-break był na pewno nerwowy, obie drużyny walczyły punkt za punkt, ale to my wygraliśmy. – tłumaczył po meczu Jakub Jarosz, kapitan GieKSy.

Bydgoszczanie z kolei mogą żałować, że nie wygrali tego spotkania za trzy punkty. – Nie chciałbym oceniać drużyny BKS-u Visły, czy się podpalili czy nie. Efekt był taki, że to my zaczęliśmy grać bardzo dobrze, oni natomiast zaczęli mieć problemy z przyjęciem naszej zagrywki, floatów. Krótko mówiąc, mecz się diametralnie odwrócił. To co nam na początku nie wychodziło, potem zaczęło wychodzić, a w ich przypadku było zupełnie odwrotnie. Tie-break to już była równa gra obu zespołów. – kończy swoją wypowiedź zawodnik z numerem „7” na koszulce.

z Łuczniczki Emilia Kotarska