Reprezentacja Serbii w najbliższy weekend powalczy o powrót na Igrzyska Olimpijskie. W Bari podopieczni Nikoli Grbicia zmierzą się z Australią, Kamerunem i Włochami. O turnieju kwalifikacyjnym i nie tylko porozmawialiśmy w Krakowie z atakującym ekipy z Bałkanów, Aleksandarem Atanasijeviciem.

Marcin Paluch: Memoriał Huberta Wagnera był ostatnim testem przed kwalifikacjami olimpijskimi. Jak oceniasz waszą dyspozycję?

Aleksandar Atanasijević: Na ten moment jest bardzo zła. Moim zdaniem ten ostatni mecz z Brazylią był najgorszym w naszym wykonaniu od dwóch czy trzech lat. Możemy być nieco zaniepokojeni, bo jeśli będziemy tak grali również w kwalifikacjach do Igrzysk, to nie damy rady nawet z Kamerunem. Musimy kompletnie zmienić nastawienie i pokazać się z dużo lepszej strony. Jestem jednak pewny, że nasza drużyna jest w stanie wygrać wszystkie spotkania w Bari i wywalczyć awans do Tokio.

Zgadzasz się z opinią, że Memoriał to najlepszy turniej towarzyski na świecie?

Grałem na nim po raz pierwszy, ale muszę przyznać, że organizacja jest niesamowita. Nigdy nie widziałem rozgrywek towarzyskich, gdzie na trybunach byłoby piętnaście tysięcy osób wspierających swój zespół. To było wspaniałe. Takie obrazki można obejrzeć tylko w Polsce.

Co możesz powiedzieć o poziomie tych rozgrywek?

Kiedy tylko zobaczyliśmy, z kim przyjdzie się nam tutaj zmierzyć, to wiedzieliśmy, że ten poziom będzie naprawdę wysoki. Polska, zwłaszcza z Wilfredo Leonem, Brazylia i oczywiście Finlandia stanowiły dla nas dobry sprawdzian. Poza tym w Bari, podobnie jak tutaj, również rozegramy trzy mecze w trzy dni, więc mogliśmy się do tego w jakimś stopniu przygotować.

Mimo, że to tylko turniej towarzyski, ty i tak mocno przeżywałeś wydarzenia na boisku. Potrzebujesz tej adrenaliny?

Tak. Jestem Serbem, a my potrzebujemy emocji oraz dużej presji do tego, by grać dobrze. Nie czuliśmy tego podczas ostatniego meczu z Brazylią, ale w Bari to na pewno ulegnie zmianie. Tam ogromna będzie również stawka – awans na Igrzyska Olimpijskie. Myślę, że to wszystko nam pomoże. Jesteśmy na to przygotowani, gramy w dobrych klubach i przyzwyczailiśmy się już do rywalizacji o najwyższe cele.

Co najbardziej musicie poprawić w swojej grze przed kwalifikacjami?

Nie mamy zbyt wielkiego pola manewru, bo do pierwszego meczu pozostało tylko kilka dni. W tym momencie najważniejsze to zachować chłodną głowę. Wiemy, że jesteśmy dobrą drużyną i możemy grać dużo lepiej. Wiele razy pokazywaliśmy już przecież, że potrafimy wygrywać z silnymi ekipami, na przykład podczas ostatnich mistrzostw świata. Teraz musimy wrócić na tamten poziom.

Turniej w Bari to dla was oczywiście priorytet na ten rok?

Na pewno. Wszystko przygotowujemy tak naprawdę tylko pod ten turniej. Trzy lata temu nie udało nam się awansować na Igrzyska Olimpijskie w Rio, więc teraz tym bardziej chcemy wywalczyć przepustkę do Tokio. Tak jak mówiłem, mamy dobrą drużynę, w ubiegłorocznym mundialu zajęliśmy czwarte miejsce i zasługujemy na to, by znaleźć się na Igrzyskach.

Jak bardzo bolesny był dla was brak awansu trzy lata temu?

To było bardzo trudne. W końcu przez długi okres siatkarze z naszego kraju nieprzerwanie grali na Igrzyskach Olimpijskich. Wtedy na turnieju kwalifikacyjnym w Niemczech w ogóle nie byliśmy w łatwej sytuacji. Poza nami wzięło w nim udział siedem silnych reprezentacji, a my mieliśmy sporo kontuzjowanych graczy. To nie był dla nas dobry moment, ale nie możemy się tym usprawiedliwiać. Mogliśmy tam zagrać lepiej. Ten turniej dał nam jednak sporo do myślenia i wyciągnęliśmy z niego wnioski na przyszłość.

Po tamtej porażce czujecie teraz dodatkową presję?

Nie, nie. Na co dzień gramy z najlepszymi drużynami na świecie, więc przyzwyczailiśmy się do tej presji. Żyjemy z nią cały czas. W pewnym sensie nawet lubimy ją odczuwać, bo wtedy musimy dawać z siebie absolutne sto procent. Te wszystkie emocje jeszcze bardziej się uwalniają. Mam więc nadzieję, że poczujemy tę presję w Bari i to będzie jedna z przyczyn, dla których będziemy grali lepiej.

Co będzie kluczem do tego, by wywalczyć bilet do Tokio już w najbliższy weekend?

Moim zdaniem nie ma tu żadnego specjalnego klucza. Wszystko będzie zależało od tego, jak będziemy spisywali się na boisku. Musimy być bardzo skoncentrowani. Oczywiście, świetnie znamy włoskich siatkarzy i wiemy, jak potrafią grać. Najpierw trzeba jednak myśleć o pierwszym meczu z Australią. Podczas Ligi Narodów pokazali już, że są dobrą drużyną, więc nie możemy im się dać zaskoczyć. Następnie zmierzymy się z Kamerunem i dopiero na końcu czeka nas mecz z Włochami, po którym mam nadzieję, że będziemy mogli cieszyć się z awansu do Tokio.

Ty już masz za sobą występ na Igrzyskach – w Londynie w 2012 roku. To było najlepsze doświadczenie w twojej karierze?

Na pewno tak. Wtedy byłem jeszcze młodym graczem, miałem zaledwie dwadzieścia lat. Nasza drużyna nie była zbyt silna, bo przechodziliśmy przemianę pokoleniową. Nie grali już Nikola Grbić, Ivan Milijković i inni z tamtej świetnej paki. Sama impreza była jednak dla mnie czymś niesamowitym. Przebywanie w wiosce olimpijskiej z największymi gwiazdami sportu, nie tylko siatkówki, było fantastyczne. Bardzo chciałbym poczuć to wszystko jeszcze raz.

W pierwszym spotkaniu Memoriału waszym rywalem była reprezentacja Polski z twoim klubowym kolegą, Wilfredo Leonem w składzie. Co sądzisz o tym, że może on grać w biało-czerwonych barwach?

Nie jestem jak niektórzy zawodnicy, którzy są do tego źle nastawieni. Znam go, wiem, że ma żonę Polkę. Nie gra dla reprezentacji Kuby już od dobrych paru lat. Zasady są jasne, a Wilfredo je spełnił i dlatego może teraz być częścią polskiej drużyny. Życzę mu wszystkiego najlepszego, bo na to zasługuje.

Zamieniłeś już parę słów z Vitalem Heynenem?

Tak, mieliśmy takie małe spotkanie. Jest bardzo zabawny, wygląda na naprawdę dobrego człowieka. Wiem, co wygrał w poprzednich latach i w tym momencie z pewnością jest jednym z najlepszych trenerów na świecie. Współpraca z nim to będzie dla mnie przyjemność i nie mogę się już doczekać jej rozpoczęcia.

W ubiegłym sezonie Perugia straciła tytuł mistrza Włoch, nie udało się jej również wygrać Champions League. Z Heynenem to się zmieni?

Myślę, że trzeba zacząć od tego, że w trakcie poprzednich dwóch lat zdobyliśmy cztery tytuły – dwa Puchary Włoch, Superpuchar oraz mistrzostwo kraju. Dwukrotnie doszliśmy również do półfinału Ligi Mistrzów. To naprawdę dobre wyniki. Poprzedni sezon również mogliśmy zakończyć ze złotem – w finałowym meczu ligi prowadziliśmy 2:0, lecz przegraliśmy 3:2. To było bardzo bolesne, ale ulegliśmy Cucine Lube, moim zdaniem obecnie najlepszej drużynie na świecie. Mam więc nadzieję, że z Vitalem osiągniemy jeszcze więcej. Gra w Perugii oznacza zwycięstwo i właśnie po to wszyscy tam jesteśmy.

Jeden klub nie jest za mały na dwie takie osobowości, jak Gino Sirci i Vital Heynen?

Wielu ludzi zadaje mi to pytanie. (śmiech) Przede wszystkim muszę powiedzieć, że Gino pracuje świetnie. Gdy zaczynał, nie znał siatkówki zbyt dobrze, ale teraz wie wszystko o tym sporcie. Wie, na kogo warto postawić, a na kogo nie. Kiedy szukał szkoleniowca, na pewno było to coś w stylu „O.K., wybierzmy najlepszego obecnie trenera na świecie”. I właśnie dlatego zakontraktował Vitala. Obaj mają szczególne charaktery, są emocjonalni i znają się na siatkówce. Wydaje mi się, że staną się naprawdę bliskimi przyjaciółmi. (śmiech)

A co możesz powiedzieć o poprzednim trenerze, Lorenzo Bernardim?

Podziwiam Lorenzo. Jest naprawdę dobrym trenerem. Wcześniej był fantastycznym siatkarzem, według mnie najlepszym w poprzednim stuleciu. Uwielbiałem z nim pracować. Jest niesamowitym człowiekiem, dał Perugii naprawdę dużo. Te wspomniane cztery trofea zdobyte w ciągu dwóch lat z klubem, który wcześniej nie odnosił takich sukcesów, mówią same za siebie. Jest mi więc trochę przykro, że nie będę już z nim pracował. Życzę mu wszystkiego najlepszego, bo mieliśmy naprawdę dobre relacje. Mam nadzieję, że w przyszłości jeszcze się spotkamy. Jestem pewny, że tak jak powiedział, będzie naszym największym fanem.

Bardzo zadomowiłeś się w Perugii. Co najbardziej ci się tam spodobało?

Perugia to mój drugi dom, naprawdę. Jestem niesamowicie związany z tym miastem i kibicami. Przyszedłem tam siedem lat temu, gdy ten klub nie był jeszcze tak silny. Rok wcześniej grali w drugiej lidze i wtedy zaczęła rodzić się potęga. Jestem jedynym siatkarzem z obecnego składu, który gra w Perugii nieprzerwanie od tak długiego czasu. Pomimo presji, która na nas ciąży, życie i granie w tym mieście jest dla mnie wspaniałe. Jeśli zapytałbyś mnie, gdzie chciałbym zakończyć karierę, odpowiedziałbym, że właśnie w Perugii. Myślę, że trudno znaleźć lepszy klub na całym świecie.

Memoriał Wagnera był dla ciebie okazją do powrotu do Polski. Masz duży sentyment do naszego kraju?

Oczywiście, uwielbiam tutaj grać. Polscy kibice kochają siatkówkę. Znalezienie takich fanów gdziekolwiek indziej na świecie jest praktycznie niemożliwe. Chciałbym przy okazji szczególnie podziękować kibicom PGE Skry Bełchatów. Nadal jestem z nimi związany. Życzę Skrze, by odzyskała mistrzostwo Polski i grała jeszcze lepiej, niż w ubiegłym roku.

No właśnie, wiele razy mówiłeś o tym, że dobrze wspominasz pobyt w Bełchatowie. Co najbardziej zawdzięczasz PGE Skrze?

Trafiłem do Skry, gdy byłem jeszcze bardzo młody, miałem dziewiętnaście – dwadzieścia lat. Jestem więc wdzięczny Konradowi Piechockiemu i Jackowi Nawrockiemu za to, że dostrzegli we mnie potencjał. Już w drugim sezonie dostałem szansę regularnej gry, gdy Mariusz Wlazły został przestawiony na przyjęcie. To było dla mnie naprawdę świetne doświadczenie. Czas spędzony w Bełchatowie wspominam bardzo miło, nauczyłem się tam wielu rzeczy. Mogę powiedzieć, że PGE Skra to klub z naprawdę dobrym sposobem pracy i fantastycznymi kibicami. Zawsze będzie jednym z najlepszych zespołów na świecie.

fot: Krawczyk.photo