Reprezentacja Polski, po zaciętym pięciosetowym boju, pokonała w półfinale Mistrzostw Świata drużynę Brazylii. O przebiegu tego spotkania, dobrze działającej maszynie i ogromnych emocjach rozmawialiśmy z Kamilem Semeniukiem. Maszyna, jaką jest reprezentacja Polski, dzisiaj zadziałała prawidłowo?

Kamil Semeniuk: Maszyna działała, ale w niektórych momentach aż za bardzo się przegrzewała. Były momenty, gdzie tej chłodnej głowy, zwłaszcza w kontratakach, kiedy mieliśmy szansę odskoczyć rywalowi, zabrakło. Nie będziemy się jednak tym przejmować. Jesteśmy w finale!

Mecz z Brazylią był najbardziej intensywnym spotkaniem w Twoim życiu?

Będę szczery, to nie był najbardziej intensywny mecz w moim życiu. Ten najbardziej intensywny miał miejsce w Kędzierzynie z Zenitem, kiedy graliśmy słynny tie-break, a potem jeszcze złoty set. Wtedy było naprawdę kosmicznie, z tą różnicą, że tutaj była hala wypełniona kibicami, a tam graliśmy przy pustych trybunach. Jeżeli tamten mecz był trochę bardziej intensywny niż ten, to półfinał z Brazylią oceniłbym na 9 w skali do 10.

Gdybyś miał porównać emocje w tie-breaku ze Stanami Zjednoczonymi i Brazylią, to jakby to wyglądało?

Myślę, że to były podobne mecze. Jedynie hala jest troszeczkę inna, jeśli chodzi o akustykę. W Spodku jest mniej kibiców niż w Gliwicach, z uwagi na pojemność hali, ale zawsze licznie i w 100% wypełniają trybuny. Dlatego w Katowicach 7000 kibiców robi lepsze wrażenie niż 15 000 w Gliwicach.

Brazylia była dzisiaj jak taki pięściarz, którzy już leży na deskach a jednak wstaje i jeszcze oddaje ciosy?

Spodziewaliśmy się takiego spotkania, bo jednak jest to półfinał Mistrzostw Świata.  Myślę, że żadna drużyna, mimo przegranego jednego seta czy straty punktowej w danej partii, nie poddaje się i walczy do samego końca. Trzeba było być czujnym, bo podnosili się rzeczywiście jak taki bokser, który podnosi się i potrafi oddać. Dlatego byliśmy czujni, walczyliśmy do samego końca. Najważniejsze, że wygraliśmy to spotkanie.

Debiut na Mistrzostwach Świata z medalem brzmi kosmicznie?

To jest na pewno fantastyczna sprawa. Myślę, że plan został już zrealizowany. Chcieliśmy zdobyć jakikolwiek medal, mamy już srebro, ale wszyscy patrzymy tylko w jeden kolor. Jutro zrobimy wszystko, oddamy całe swoje zdrowie i serce, żeby ten złoty krążek zawisł na naszych szyjach.

Pokonaliście Amerykanów i Brazylijczyków w tie-breaku, zrobiliście coś naprawdę nieprawdopodobnego. Co stanowi Waszą siłę w piątych setach?

Myślę, że cierpliwość i to, że jesteśmy drużyną przez wielką literę. W trudnych momentach zawsze rozmawiamy między sobą, czy to w strefie przyjęcia omawiamy jak dany zawodnik przyjmuje, czy też jeżeli my zagrywamy, to sprawdzamy w jakiej rotacji jest rywal. Cały czas mamy kontakt. Przypominamy nasze taktyczne rzeczy z odprawy wideo. To jest niezwykle ważne w tych kluczowych momentach, kiedy nerwy zaczynają przewodzić, my staramy się cały czas zachowywać spokój, chociaż nie jest to łatwe.

Co powiedzieliście sobie w momencie, kiedy Brazylia wyszła na prowadzenie w tie-breaku?

Wyszliśmy agresywnie nastawieni na tego tie-breaka. Zawsze staramy się grać każdą kolejną akcję na maksa. Mimo tego, że reprezentacja Brazylii wyszła na prowadzenie 11:10, to nic dla nas nie zmieniało. Wiedzieliśmy, że musimy być skoncentrowani na następnej akcji. Czuliśmy, że któryś z nas odpali na zagrywce i będzie szansa zrobić breakpoint. Cieszyliśmy się z każdego zdobytego punktu w tie-breaku.

Jak na Was podziałała ostatnia akcja pierwszego seta, kiedy było blisko wyrównania, a mały błąd zadecydował o porażce?

Takie sytuacje zdarzają się na boisku. Najgorszą rzeczą byłoby denerwować się w tym momencie, bo to nie pomogłoby nam w kolejnych setach tego meczu.

Jaka była Twoja pierwsza myśl po ostatniej piłce w półfinale Mistrzostw Świata?

Udało się!

z Katowic Emilia Kotarska