Wojciech Grzyb spotkaniem z PGE Skrą Bełchatów rozpoczął swój dwudziesty sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej. W rozmowie z nami zdradził, jak na przestrzeni lat zmieniały się jego rytuały przedmeczowe, dlaczego nie może spać w ciągu dnia, jak to jest trenować pod okiem Michała Winiarskiego i jaka jest recepta na długowieczność w PlusLidze. Jesteście ciekawi, co powiedział nam środkowy gdańskich lwów? Sprawdźcie sami.

Emilia Kotarska: To już niemal tradycja, że Trefl Gdańsk rozpoczyna sezon meczem z PGE Skrą. Chociaż komplet punktów pojechał do Bełchatowa, to tanio skóry nie sprzedaliście. Tak jak Pan Prezes, Dariusz Gadomski, zapowiadał, Trefl będzie drużyną z charakterem. To pokazaliście dzisiaj na parkiecie.

Wojciech Grzyb: Cieszę się, że udało nam się pokazać ten charakter w meczu ze Skrą na boisku, bo mieć potencjał, dobrze trenować na co dzień, ale potem pokazać to w spotkaniu telewizyjnym przy tak wypełnionej hali, to zupełnie coś innego. Na przestrzeni trzech pierwszych setów prezentowaliśmy się dosyć dobrze. Początek meczu był trochę nerwowy z naszej strony, brakowało nam pewności siebie, ale widać było, że naprawdę potrafimy grać w siatkówkę. Później było już zdecydowanie lepiej. Jestem dumny, że gdańskie lwy w taki sposób zaprezentowały się na tle Skry Bełchatów. Szkoda, że nie udało nam się wygrać tego trzeciego seta, gdzie mieliśmy delikatną przewagę, ale świetne zagrywki atakującego, Dusana Petkovica, praktycznie zakończyły tę partię. Byłoby pięknie, gdybyśmy zapunktowali z Bełchatowem. Niestety, to nam się nie udało, zapominamy o tym meczu i zaczynamy przygotowania do spotkania z Czarnymi Radom. Chcemy zaprezentować siatkówkę na wysokim poziomie, walczyć o każdą piłkę i zdobyć pierwsze punkty do ligowej tabeli.

Wynik 3:1 dla PGE Skry Bełchatów i ten ostatni czwarty set zamazują trochę obraz dobrze grającego Trefla Gdańsk. Zgodzisz się z tym, że tak naprawdę to przegrana w trzeciej partii zadecydowała o tym, że ze zwycięstwa mogą cieszyć się bełchatowianie?

Zgadza się, nawet w końcówce w okolicach dwudziestego punktu, mieliśmy przewagę, ale nie udało nam się tego wykorzystać. Należy jednak pamiętać, że graliśmy z klasową drużyną, która jest jednym z faworytów do medalu w tym sezonie. Przeciwnicy widzieli, że graliśmy radosną siatkówkę i wiele rzeczy nam wychodziło bardzo dobrze, dlatego musieli mocno zaryzykować w zagrywce, żeby odzyskać panowanie nad sytuacją. To jest Skra Bełchatów. Mamy mały niedosyt, bo nie udało nam się wygrać, ale mamy również świadomość tego, że zagraliśmy naprawdę dobrze i możemy być zadowoleni z naszej postawy na boisku.

Jako kapitan gdańskich lwów i najstarszy zawodnik na parkiecie czujesz na sobie większą odpowiedzialność za drużynę? Jak Ty zaczynałeś grać w najwyższej klasie rozgrywkowej, to niektórych zawodników jeszcze nie było na świecie. Możesz więc być dla nich autorytetem i drogowskazem na tej siatkarskiej ścieżce.

Nasza drużyna jest prawdziwą mieszanką wiekową. Jest kilku starszych zawodników, ale większość naszej ekipy to młodzi gracze na tzw. „dorobku”. Cieszy mnie to, że są waleczni i bardzo ambitni. Mają podobne charaktery do mnie, ja lubię dużo i dobrze trenować, żeby potem prezentować na parkiecie jak najwyższy poziom. Tak jak na samym początku już wspomniałem, nasze treningi stoją na bardzo wysokim poziomie. Drużyna daje z siebie wszystko. Obie szóstki walczą o każdą piłkę, praktycznie codziennie rozgrywamy nasze wewnętrzne małe mecze. Jestem naprawdę dumny z tej drużyny.

Wywołałeś temat treningów, więc nie sposób nie zapytać o Michała Winiarskiego, który od tego sezonu jest szkoleniowcem Trefla Gdańsk. Znacie się jeszcze  z boiska, razem występowaliście w reprezentacji Polski. To ułatwia czy wręcz utrudnia współpracę?

Chodziliśmy nawet razem do szkoły średniej, SMS-u. Myślę, że w pewnych sytuacjach może to ułatwiać współpracę, a w pewnych może też przeszkadzać. Natomiast ja nigdy nie postawiłbym Michała w niekomfortowej sytuacji, obaj jesteśmy profesjonalistami, ja jestem zawodnikiem, on trenerem. Każdy z nas wykonuje swoją pracę najlepiej, jak potrafi. Michał jest zawsze bardzo dobrze przygotowany do prowadzenia zajęć, ma wszystko dobrze przemyślane. Dzięki temu zajęcia mają odpowiedni rytm, tempo jest duże ale dostosowane do sytuacji. Treningi są trochę inne niż u Andrei Anastasiego, ale jakość treningów jest bardzo wysoka. To, do czego jestem przyzwyczajony, nadal kontynuujemy. Michał ma super wyczucie. Był świetnym zawodnikiem, jednym z najlepszych siatkarzy na świecie na swojej pozycji. Współpracował z wieloma wspaniałymi trenerami, więc odrobił dokładnie swoją lekcję. Na treningi przychodzimy z takimi myślami, że dzisiaj zrobimy coś fajnego i będziemy mogli dalej się rozwijać.

Sezon 2019/2020 jest dla Ciebie szczególny, ponieważ razem z PlusLigą świętujecie dwudziestolecie. Jakie emocje towarzyszyły Tobie podczas meczu ze Skrą, a jakie wtedy gdy rozpoczynałeś swoją przygodę w najwyższej klasie rozgrywkowej? Pamiętasz jeszcze, co czułeś w tamtej chwili?

Akurat na inaugurację zagrałem całe spotkanie z Kazimierzem Płomieniem Sosnowiec. Zdarzyło się tak, bo pierwszy środkowy, który miał wtedy 36 lat – Arek Wiśniewski – dopiero wracał do siebie po kontuzji. Myślałem wtedy, że jak wszystko mi wychodzi, to tak będzie cały czas. Okazało się jednak, że muszę się jeszcze trochę nauczyć (śmiech). Nie da się ukryć, że na początku musiałem też zapłacić „frycowe”. Juniorska siatkówka różni się od seniorskiej, od samej budowy zawodników, po boiskowe cwaniactwo. Ja dopiero wtedy zaczynałem to wszystko poznawać, dopiero z czasem przyszło doświadczenie. To nie było takie proste, jak mi się na początku wydawało. Z perspektywy czasu, bardzo miło wspominam ten pierwszy sezon. Mieliśmy ciekawą drużynę. Na 10 zespołów ostatecznie zajęliśmy piąte miejsce, to był dobry wynik, bo naszym celem było utrzymanie w lidze. Podczas meczu ze Skrą emocje były zupełnie inne. Ja jestem innym zawodnikiem, doświadczonym, więc sam od siebie wymagam dużo więcej. Wiedziałem, że mierzymy się z jedną z najlepszych ekip w PlusLidze, chciałem pokazać się z dobrej strony. Ambicja sportowa powoduje, że nie myślę o tym, który to jest sezon, tylko o tym, żeby jak najlepiej grać. Zdaję sobie sprawę z tego, że siatkówka obecnie jest dużo szybsza niż wtedy, kiedy zaczynałem. Jest coraz trudniej zablokować przeciwnika, bo rozgrywający starają się gubić blok. Cieszę się jednak, bo w tym meczu dałem kilka dobrych bloków, w ataku też całkiem nieźle się zaprezentowałem, do tego dołożyłem zagrywkę. Po przegranym meczu zawsze można mówić, że mogło się coś zrobić lepiej, ale cieszę się, że to wszystko wytrzymuję fizycznie i że siatkówka nadal sprawia mi niesamowitą frajdę. Kiedy na tablicy widnieje wynik 22:22, to pojawiają się naprawdę duże emocje, które ciężko jest opisać i do czegoś porównać.

Jaka jest Twoja recepta na sukces? Co możesz doradzić młodym zawodnikom, żeby wytrwali na boisku tyle co Ty?

Na rozpoczęciu sezonu życzyłem Karolowi (Urbanowiczowi – przyp. red.), żeby też mógł zagrać z chłopakiem, którego w tym momencie jeszcze nie ma na świecie. Tak jak jest w naszym przypadku (Wojtek debiutował w 2000 roku, a Karol urodził się w 2001 roku – przy. red.). Jaka jest moja recepta? Myślę, że każdy zawodnik jest inny, każda kariera może potoczyć się inaczej. Nie wiem, czy ja mogłem swoją karierą pokierować jakoś inaczej. Zawsze przykładałem się maksymalnie do pracy na treningach i siłowni. Wydaje mi się, że od tego na pewno trzeba zacząć. Do tego należy dołożyć odpoczynek. Nie powiem też oczywiście, że żyłem jak mnich od treningu do treningu. Żyłem normalnie, nie potrzebowałem dużo czasu na odpoczynek, lubiłem aktywnie spędzać czas pomiędzy treningami. Obecnie różnica jest taka, że teraz czasami czuję się zmęczony, a kiedyś nie byłem (śmiech).

Każdy sportowiec, niezależnie od dyscypliny, którą uprawia ma swoje rytuały. Czy przez te 19 sezonów zmieniały się u Ciebie rytuały przed meczami? Może przed tym 20-stym sezonem zmieniłeś coś w swoich przygotowaniach do spotkań?

Rzeczywiście, każdy ma swój indywidualny sposób przygotowania się do meczu. Na przestrzeni lat miałem swoje przemyślenia na ten temat. Natomiast z wiekiem przyszło mi coś takiego, że nie ma idealnej recepty. Nie spędzam tak samo każdego dnia, staram się nie poświęcać uwagi tylko jednej rzeczy, bo wtedy mnie – w cudzysłowie – „muli” (śmiech). Będąc na wyjeździe, często czytam książki, czasem obejrzę jakiś film, oczywiście oglądam również spotkania przeciwnika. Nie mogę jednak spać, bo wtedy słabo wyglądam (śmiech). Już na samym początku mojej kariery wyczułem, że sen w ciągu dnia nie jest mi wskazany. Moja recepta jest taka, żeby ciągle coś zmieniać, raz przed meczem można pójść na spacer, a potem zrobić coś innego. Ale oczywiście, zawsze myślę o zbliżającym się spotkaniu! Jak jestem w domu, to wtedy dzień szybciej leci. Przed meczem ze Skrą obejrzałem na przykład kawałek pojedynku GKS-u Katowice z Asseco Resovią Rzeszów.

Mówiąc o Wojtku Grzybie, trudno nie wspomnieć o Rodzinie – żonie Kasi i trójce pociech Lili, Lenie i Michale. Bliscy, wspierający z trybun, to dodatkowa motywacja czy czasami też większy stres?

*Obecnie można wylicytować kolację z Kasią i Wojtkiem (szczegóły tutaj: https://charytatywni.allegro.pl/kolacja-z-kasia-i-wojtkiem-grzybami-i10763515?fbclid=IwAR2qFRkpjwylM4TVRXp5TVZR6Vs6G6EFc1pDHb3rLCdxoCUxZX13vNMayiY )

Obecność moich bliskich mnie nie stresuje, raczej motywuje. Dojrzałem do tego, że lubię grać przed dużą publicznością. Chciałbym robić coś więcej, żeby mieć jeszcze większy kontakt z publicznością, np. machać, zachęcać do dopingu, ale to tak jakby nie jest w moim stylu. Sportowcy grają dla kibiców. Zawsze identyfikowałem się z klubami, w których występowałem. Jak tylko dostaję informację zwrotną, że kibice mnie lubią, to czuję się wtedy spełnionym sportowcem. Gdy kibice identyfikują się z drużyną, to daje dodatkową motywację do pracy.

Kibice z Olsztyna, Rzeszowa czy Gdańska uwielbiają Wojtka Grzyba. To widać na każdym kroku. Czego więc możemy Ci życzyć w tym szczególnym jubileuszowym sezonie?

Niech ta przygoda trwa dalej! Jak na razie fizycznie czuję się dobrze. Oby obyło się bez żadnych kontuzji. Chcę pracować dalej tak jak do tej pory. Zobaczymy, co przyniesie życie, czy uda mi się jeszcze trochę pograć. Siatkówka to jest to, co sprawia mi dużą frajdę. Jeżeli okaże się, że forma będzie na dobrym poziomie, zdrowie również, to wszystko może się zdarzyć. Jeśli chodzi o kibiców, to w Olsztynie mnie już troszkę mniej pamiętają (śmiech).

Oj pamiętają, pamiętają (śmiech)

Wiem, którzy mnie pamiętają, ale podejrzewam, że w moim rodzinnym mieście to już ze dwa razy była wymiana pokoleniowa od czasów gry w AZS-ie (śmiech). W Rzeszowie to jest trochę świeższa sprawa. Wszędzie tak naprawdę zostawiłem sporo przyjaciół. Tacy już jesteśmy, że tam gdzie przebywamy, to wrastamy po części, zaprzyjaźniamy się z mnóstwem ludzi i zostawiamy coś po sobie.

W swoim dwudziestym sezonie zamieniłeś numer „2” na „20”. Kto był pomysłodawcą tego kroku?

Mój syn Michał kiedyś podczas wspólnej rozmowy rzucił taki pomysł, że skoro to będzie dwudziesty sezon, to może do „dwójki” dodać „zero”. W ten sposób numer „20” stał się symbolem tego szczególnego dla mnie sezonu. Uznałem, że to bardzo fajny pomysł. Klub się z tym zgodził, także w tych rozgrywkach zagram z numerem „20” na koszulce.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

w ERGO ARENIE rozmawiała Emilia Kotarska
fot. Kinga Grzonkowska/KGPhoto