Trzeci weekend Ligi Światowej dobiegł już końca. Wraz z nim, rywalizacja w fazie interkontynentalnej zespołów I i II dywizji. W III grupie zaś rozegrano Final Four, które przyniosło sensacyjne rozstrzygnięcie w postaci braku awansu Niemców do finału. Dziś przeczytacie także o zmianach, jakie FIVB – znów – planuje w formule „światówki”. 

Nie dla nas Kurytyba

Na początek muszę wspomnieć o naszej reprezentacji, której – jak wszyscy wiedzą – nie udało się awansować do Final Six. Przed ostatnim weekendem fazy interkontynentalnej mieliśmy wszystko w swoich rękach, a w rękawie asa w postaci gry na własnym terenie, przy najlepszych kibicach na świecie. Biało-czerwoni niestety nie wykorzystali tych przywilejów i – trzeba sobie to szczerze powiedzieć – w fatalnym stylu zaprzepaścili szanse na wyjazd do Kurytyby. Nasi siatkarze zaprezentowali się dobrze tylko w meczu z Iranem. W pozostałych dwóch spotkaniach postawa podopiecznych De Giorgiego wręcz wołała o pomstę do nieba. Dokopali nam Rosjanie i Amerykanie, gdzie w obu przypadkach nie mieliśmy żadnych argumentów, by się przeciwstawić. W naszych szeregach nie było pomysłu na grę, zero świeżości, zero polotu, zero fantazji. Niedawno wiele osób śmiało się z różnych ekspertów, którzy porażki Polaków usprawiedliwiali ciężkimi treningami. Na początku brzmiało to tak, jakby zawodnicy innych zespołów zamiast pracować nad formą wylegiwali się na plaży, ale teraz doszedłem do wniosku, że wcale nie jest to takie niemożliwe. Chłopaki podczas meczu z USA byli strasznie zajechani, zwłaszcza Dawid Konarski, który mało co nie skonał z wykończenia na parkiecie. Z czegoś musiało się to wziąć. Wiadomo, że był to już dwunasty mecz w ciągu trzech tygodni, ale w porównaniu do innych zespołów wypadliśmy kondycyjnie po prostu słabo. Naprawdę, przykro się na to patrzyło…

Brak awansu do Final Six to niewątpliwie ogromna strata. Mówienie, że to nieprawda, bo biało-czerwoni będą mogli spokojnie się przygotować do mistrzostw Europy jest bzdurą. Dla tej stosunkowo nowej drużyny, wyjazd do Kurytyby i zmierzenie się z ekipami z TOP-u w meczach o stawkę byłby nieocenionym doświadczeniem. Teraz, gdy szansę na to już zaprzepaściliśmy, pozostają nam jedynie treningi i Memoriał Huberta Jerzego Wagnera. Problem tkwi w tym, że jest to turniej przygotowawczy, dosłownie na chwilę przed Euro i  żaden zespół nie będzie tam grał na sto procent. No cóż, teraz możemy już tylko żałować, a szkoda, bo Orły zaczęły Ligę Światową w naprawdę dobrym stylu. Przełknąć gorycz porażki to smutne, ale w końcu także duże doświadczenie. Nie ma co jednak płakać nad rozlanym mlekiem – musimy liczyć na to, że „Fefe” pozbiera jakoś tę drużynę w jedną całość i na docelowej imprezie zaprezentujemy się o niebo lepiej. Bardzo nie lubię krytykować naszych siatkarzy, ale czasami nie ma niestety innego wyjścia. Zaznaczam oczywiście, że w żadnym wypadku nie przestaję w nich wierzyć i wciąż mam ogromne nadzieje na końcowy sukces naszej biało-czerwonej ekipy. 🙂

Wielki sukces Kanadyjczyków

Po tym długim i niezbyt przyjemnym wstępie, czas na wzmiankę o czarnym koniu I dywizji, którym niespodziewanie okazała się być Kanada. Po pierwszym weekendzie wydawało się, że to Belgowie będą niespodzianką tego turnieju i awansują do Final Six, ale ostatecznie bilet do Kurytyby wywalczyli sobie siatkarze z Kraju Klonowego Liścia. Podopieczni Stephane’a Antigi z tygodnia na tydzień radzili sobie coraz lepiej i widać, że ekipa z Ameryki Północnej zrobiła naprawdę spore postępy w swojej grze. Na rozkładzie mają m.in. Amerykanów i Włochów czy wspominanych Belgów. Powalczyli z Brazylijczykami i odnieśli bardzo ważne zwycięstwo z reprezentacją Bułgarii, którą pokonali na bardzo gorącym i trudnym terenie w Warnie. Siatkarze z Kanady tę edycję Ligi Światowej już teraz mogą uznać za niezwykle udaną, bowiem po raz pierwszy w historii zagrają w turnieju finałowym. Do Brazylii w roli faworytów co prawda nie polecą, ale możemy być pewni, że będą chcieli sprawić kolejną, sporą niespodziankę. Czy im się uda? Zobaczymy. Na pewno każdy będzie musiał się z nimi liczyć, a zlekceważenie ich może być brzemienne w skutkach.

Sensacyjna klęska Niemców

W zapowiedzi tegorocznej edycji Ligi Światowej uwzględniłem, że w trzeciej dywizji zdecydowanym faworytem do triumfu są Niemcy. Zresztą, trudno było się z tym nie zgodzić, bo brązowi medaliści mistrzostw świata na papierze znacznie przerastali wszystkich rywali ze swojej grupy. I faktycznie, zaczęli solidnie, bo wygrali trzy premierowe spotkania. Potem przyszła sensacja w Austrii, bo gospodarzom udało się w czterech setach pokonać naszych zachodnich sąsiadów. Ostatecznie była to ich jedyna porażka w fazie interkontynentalnej, w której uplasowali się na pierwszym miejscu. W półfinale turnieju finałowego trafili na Hiszpanów, których wcześniej bez większych problemów ograli do zera. Okazało się, że wynik się powtórzył, z tym, że poszedł on w drugą stronę i to siatkarze z Półwyspu Iberyjskiego wywalczyli sobie przepustkę do finału. Niemcom pozostał w zasadzie nic nieznaczący pojedynek o trzecie miejsce, w którym pewnie pokonali Meksykanów. Jak to mówią – jedni płaczą, a drudzy się cieszą. I w tym przypadku szczęście przypadło Estończykom. Podopieczni Georghe Cretu znakomicie wykorzystali potknięcie faworytów. W finałowym spotkaniu Robert Taht i spółka zagrali naprawdę dobrą siatkówkę i zasłużenie wygrali z Hiszpanami. Estonia weszła więc do Ligi Światowej z przytupem, gdyż był to ich debiutancki sezon w tych rozgrywkach. Niestety, jeśli zmiany proponowane przez FIVB wejdą w życie, Estończykom nie będzie dane wystąpić na wyższym poziomie.

Najgorszy w historii wynik Włochów i kolejne zmiany FIVB

W nie najlepszych nastrojach fazę interkontynentalną zakończyli Włosi. Siatkarze z Italii osiągnęli swój najgorszy wynik w Lidze Światowej w historii, zajmując ostatnie miejsce w I dywizji. Szczerze mówiąc, nawet wobec osłabień ich kadry i dania szansy kilku młodym zawodnikom przez Gianlorenzo Blenginiego, nie spodziewałem się po nich aż tak złego rezultatu. Azzuri z dwunastu spotkań wygrali zaledwie dwie potyczki. Słabo to wygląda jak na wicemistrzów olimpijskich, prawda? Paradoksem jest jednak to, że teoretycznie najsłabsza ekipa pierwszej grupy jako jedyna pokonała jej triumfatorów, Francuzów. Trójkolorowi do sobotniego pojedynku przystąpili co prawda w nieco eksperymentalnym składzie, ale wynik poszedł w świat. Włosi pomimo tego, że okazali się najgorsi w I dywizji, mogą się w niej jednak utrzymać. Wszystko przez kolejne zmiany w formule rozgrywek, jakie planuje FIVB.

Władze międzynarodowej federacji przygotowały projekt, którego robocza nazwa to „Liga siatkówki kobiet i mężczyzn”. Informacje te podał Aleksander Jaremienko, który jest sekretarzem Wszechrosyjskiej Federacji Siatkówki. Cały pomysł ma polegać na utworzeniu dwóch turniejów – żeńskiego i męskiego, a także ich podział na dwie grupy – podstawowe i „zespoły pływające”. Różnica między nimi jest taka, że te główne ekipy – jeśli będą spełniać szereg wymagań organizacyjnych – będą miały zagwarantowane występy w elicie na kolejnych siedem lat, a najgorszy z drugiej grupy spadnie do drugiej dywizji, z której najlepszy zespół awansuje na najwyższy szczebel. Właśnie dzięki temu w I dywizji utrzymają się Włosi, a ekipy, które sportowo wywalczą awans z niższych grup, nie otrzymają przepustki na wyższy szczebel.

Powiem Wam, że ja z reguły jestem źle nastawiony do tej i wszystkich innych zmian, proponowanych przez FIVB. Według mnie, skoro coś działa dobrze, to nie ma sensu tego korygować. Dlatego kompletnie nie jestem w stanie zrozumieć, co władze światowej siatkówki mają na celu, chcąc zmienić nawet formułę rozgrywania meczów czy ataków i zagrywek, o czym ostatnio było dosyć głośno. Jak dla mnie, w ten sposób absolutnie nie zwiększają atrakcyjności naszego ukochanego sportu, wręcz przeciwnie – niszczą go. Takie same zdanie mam co do Ligi Światowej. Kiedyś był naprawdę fajny system rozgrywek – szesnaście zespołów, podzielonych na cztery grupy. Potem zaszły zmiany i obecnie mamy trzy dywizje, dzięki czemu – a może i przez co –  w „światówce” występują takie zespoły, jak Chińskie Tajpej czy Kazachstan. To też nie idzie w parze z podwyższaniem atrakcyjności LŚ. Wspominałem już o tym w jednym z poprzednich felietonów, ale żeby grać w turnieju takiej rangi, trzeba sobie na to zasłużyć. Czym więc zasłużyły sobie kraje bez żadnych tradycji siatkarskich, a co za tym idzie bez wyników? Odpowiedź na te pytanie zostawię Wam. Do następnego! 🙂

oprac. własne, fot: FIVB