Faza zasadnicza PlusLigi przeszła do historii i już niebawem rozpoczną się play-offy, które o wszystkim zadecydują. W dzisiejszym felietonie podsumuję to, co wydarzyło się przez 30 kolejek ekstraklasy i przestawię swój punkt widzenia na obecną sytuację.

ZAKSA na czele, ale rywale nie śpią

Faza zasadnicza zdecydowanie padła łupem ZAKSY, ale nie jest to wielkim zaskoczeniem – w końcu to obrońca tytułu. Przez niemal całą rundę prezentowali ten sam, bardzo wysoki poziom, który dla większości ekip był po prostu nieosiągalny. Kędzierzynianie mają jednak jeden problem – brak solidnej ławki. Z jedną, mocną „szóstką” bez solidnego zaplecza nie da się wszystkiego wygrać. Rzeczą oczywistą jest, że każdy zespół musi w którymś momencie sezonu złapać zadyszkę i obniżyć troszkę loty. Wtedy właśnie potrzebni są rezerwowi, którzy podnoszą jakość gry. ZAKSA pomimo wspomnianego wyżej kłopotu naprawdę bardzo długo nie schodziła poniżej pewnego pułapu i należy jej się za to szacunek. Wszystko to skończyło się jednak w momencie, gdy ze składu wypadł Kevin Tillie, który był podporą mistrzów Polski. Kędzierzynianie wpadli w dołek i trafili z nim najgorzej, jak tylko mogli. Odpadli z Ligi Mistrzów, a w sobotnim spotkaniu ostatniej kolejki PlusLigi doznali bolesnej porażki w Rzeszowie. ZAKSA do play-offów startuje z pole position, ale czy da radę przełamać klątwę Pucharu Polski? Przekonamy się już niedługo.

Formę idealnie przygotowała za to Asseco Resovia Rzeszów. Pasy także miały słabsze momenty, ale ostatecznie uplasowały się na drugim miejscu. O „falowaniu” ekipy z Podkarpacia może świadczyć fakt, że potrafili dwukrotnie pokonać ZAKSĘ, a także nie ugrać nawet seta z Cuprum Lubin i wymęczyć wygraną na Podpromiu z katowickim GKS-em. Wydaje się jednak, że to, co najlepsze zostawili na play-offy. W ostatnich tygodniach obserwujemy zdecydowanie zwyżkową dyspozycję podopiecznych Andrzeja Kowala. Można powiedzieć, że marsz w górę rzeszowianie rozpoczęli w dwumeczu z odradzającym się Azimutem Modena. Pomimo dwóch porażek napsuli mistrzom Włoch dużo krwi i pozostawili po sobie naprawdę dobre wrażenie. Moim zdaniem, spisali się najlepiej z polskich zespołów w tej fazie. Dobrym dowodem na to, że Resovii trzeba się bać jest chociażby sobotnie spotkanie, w którym po świetnej grze pewnie pokonali ZAKSĘ.

Duże wahania formy miała także Skra. Bełchatowianie poza porażką z Resovią i słynnym już walkowerem dobrze weszli w sezon. Najgorsze momenty żółto-czarni przeżywali w lutym. Gra wielokrotnych mistrzów Polski nie napawała optymizmem ich kibiców. W fatalnym stylu przegrali z Politechniką za trzy punkty, a potem odnieśli wymęczone zwycięstwa z LOTOSEM Treflem Gdańsk i Cerrad Czarnymi Radom. Sądzę, że Skrze wiele razy brakowało takiego insktynktu zabójcy. Często nie potrafili dowieźć do końca seta wysokiej przewagi, albo nie dobijali rywali, gdy tak na dobrą sprawę mieli ich już „na deskach”. Trzeba im jednak oddać, że w najważniejszych momentach odnosili zwycięstwa i dzięki temu fazę zasadniczą ukończyli na podium. Żółto-czarni zasługują też na pochwałę za to, że zachowali się honorowo i ostatni mecz z Effectorem Kielce potraktowali poważnie, mimo że mogli go przegrać i spotkać się w półfinale z przygaszoną ZAKSĄ, a nie z rozpędzoną Asseco Resovią.

Czarne konie

Obecny sezon do udanych już teraz mogą zaliczyć siatkarze Jastrzębskiego Węgla. Do ostatniej kolejki toczyli bitwę o przepustkę do półfinału z Indykpolem AZS Olsztyn i udało im się ją wygrać. Ekipa z Jastrzębia-Zdroju od początku prezentuje się dobrze i imponuje mi swoją postawą. Widać, że panuje tam dobra atmosfera i podopieczni Marka Lebedewa tworzą kolektyw, czego efektem jest czwarte miejsce w tabeli. Jastrzębianie mają też w swoich szeregach prawdziwy skarb w postaci Salvadora Hidalgo Olivy. Kubańczyk jest najlepiej punktującym graczem ekstraklasy (uzbierał już 598 „oczek”) i z siedmioma statuetkami dla MVP, wraz z trzema innymi zawodnikami prowadzi także w tej klasyfikacji.  Ponadto lideruje też w statystykach najlepiej serwujących, gdyż zdobył już 71 punktów z zagrywki. Jeśli chodzi o zestawienie najlepiej atakujących – także nie ma sobie równych (501 punktów). Oprócz niego swoje oczywiście dokładają też inni. Na sukces pracuje cała drużyna i kibice z Jastrzębia mogą z optymizmem spoglądać w przyszłość i cieszyć się z dyspozycji swojego zespołu.

Pomimo, że o medale nie będzie im dane zagrać, na wielkie słowa pochwały zasługuje też ekipa Indykpolu AZS Olsztyn. Akademików obok jastrzębian śmiało można uznać za rewelację sezonu. Andrea Gardini wykrzesał ze swoich siatkarzy to, co najlepsze i doprowadziło to do tego, że olsztynianom naprawdę niewiele zabrakło do półfinału. Grą Indyków świetnie kieruje Paweł Woicki, który podobnie jak Daniel Pliński przeżywa swoją drugą młodość. Efektem tego jest powołanie obydwu weteranów do szerokiego składu reprezentacji i trzeba przyznać, że zdecydowanie na to zasłużyli. Udaną rundę mieli też Wojciech Włodarczyk, Jan Hadrava czy Michał Żurek, ale tutaj tak, jak w przypadku Jastrzębskiego – brawa należą się każdemu z osobna. Akademicy to najlepszy przykład tego, że wcale nie trzeba mieć w swoim zespole wielkich nazwisk i ogromnej kasy, by prezentować dobry poziom. Aż szkoda, że w półfinałach nie ma tylu miejsc, by zmieścili się tam i oni…

Do listy pozytywów rundy należy też dopisać GKS Katowice. GieKSa ukończyła fazę zasadniczą na bardzo solidnym, jak na beniaminka, dziesiątym miejscu. W tym sukcesie, bo tak to należy nazwać, duża jest zasługa Piotra Gruszki, który bardzo dobrze kierował swoimi podopiecznymi. Katowiczanie odważnie przeciwstawiali się nawet najlepszym zespołom – pokonali na wyjeździe Asseco Resovię Rzeszów, a u siebie dopiero po tie-breakach ulegali PGE Skrze Bełchatów i rzeszowianom w rewanżu. Ekipa ze Śląska miała co prawda słabsze momenty, ale w ostatecznym rozrachunku wypadła naprawdę przyzwoicie. Sądzę, że trzeba uważnie przyglądać się rozwojowi tej drużyny. Myślę, że w GKS-ie drzemie spory potencjał i jestem bardzo ciekawy, w jakim miejscu będą chociażby za rok.

Co niektórzy rozczarowali…

Postawa niektórych zespołów w fazie zasadniczej jednak rozczarowała. Do tej grupy zalicza się choćby ONICO AZS Politechnika Warszawska. Przed sezonem wydawało się, że stołeczna ekipa posiada na papierze najmocniejszy skład od lat, w związku z czym oczekiwania co do Inżynierów były duże. Przekleństwem podopiecznych Jakuba Bednaruka, o dziwo, stała się własna hala. Na Torwarze przegrywali z takimi zespołami, jak AZS Częstochowa, BBTS Bielsko-Biała czy Effector Kielce. Dla Akademików czasami także świeciło słońce. Sprawili kilka niespodzianek – za trzy punkty pokonali PGE Skrę Bełchatów i zatrzymali Jastrzębski Węgiel. Nie zmienia to jednak faktu, że po siatkarzach ze stolicy spodziewałem się dużo więcej i dziewiąta lokata w tabeli nie jest adekwatna do ich możliwości. Wiadomo już, że w przyszłym sezonie drużynę obejmie Stephane Antiga, a dyrektorem sportowym zostanie Paweł Zagumny. Czy to poprawi sytuację Politechniki?

Z pewnością inaczej obecny sezon wyobrażali sobie kibice Łuczniczki. Siatkarze z Bydgoszczy uplasowali się bowiem na przedostatniej, piętnastej pozycji. Z trzydziestu spotkań, zwycięsko wychodzili zaledwie z pięciu i śmiało można powiedzieć, że jest to fatalny rezultat. Bydgoszczanie z roku na rok notują widoczny regres. Jeszcze w kampanii 2014/2015 zajęli piątą lokatę, a poprzednie rozgrywki ukończyli na dziewiątym miejscu, co przecież także nie było takim złym wynikiem. Teraz sprawa ma się dużo gorzej i trudno powiedzieć, co jest tego przyczyną. Po porażce z Effectorem Kielce zarząd klubu stracił cierpliwość i z pracą pożegnał się Piotr Makowski. Jego miejsce zajął Serb, Dragan Mihajlovic, ale poprawy wciąż nie widać. Jeśli miałbym wskazać jakiś pozytywny aspekt tej drużyny, to z pewnością byłby to Mateusz Sacharewicz. 28-letni środkowy jako jeden z nielicznych utrzymywał stały, wysoki poziom. Świadczy o tym chociażby jego triumf w klasyfikacji najlepiej blokujących rundy. Mateusz zanotował w tym elemencie 78 „oczek” i o sześć wyprzedził Daniela Plińskiego.

Na samym dnie tabeli znalazł się AZS Częstochowa. Muszę przyznać, że przykro mi się patrzy na to, jak tak utytułowany i zasłużony klub, jak AZS upada tak nisko. Przecież jeszcze kilka lat temu utrzymywali pozycje w górze tabeli, nie mówiąc już o sukcesach, jakie zespół spod Jasnej Góry odnosił w czasach świetności. Regres, który widzimy nie pojawił się jednak ot tak, bo to już czwarty sezon z rzędu, w którym częstochowianie uplasowali się poza czołową dziesiątką. Na mecze drużyny Michała Bąkiewicza przychodzi coraz mniej kibiców, którzy tracą zaufanie do zespołu, czemu zresztą trudno się dziwić. Wystarczy napisać, że jeśli Akademicy przegrają play-offy z Łuczniczką Bydgoszcz, to zmierza się z Aluronem Virtu Wartą Zawiercie w barażu o pozostanie w PlusLidze. Przypomnę tylko, że AZS to szesnastokrotny medalista mistrzostw Polski. Więcej dodawać chyba nie trzeba…

Co dalej?

Faza play-off zapowiada się niezwykle ciekawie. Każda ekipa z pewnością podejdzie do niej bojowo nastawiona, z rządzą zwycięstwa. Największe emocje szykują się w półfinałach, ale pozostałe pojedynki będą niemniej interesujące. Bardzo trudno przewidzieć, jak to wszystko się potoczy i kto zostanie mistrzem Polski. Jedno jest pewne – najbliższe tygodnie będą obfitowały w niesamowite dreszczowce na PlusLigowych parkietach. Cytując klasyka – siadamy głęboko w fotelu, zapinamy pasy – ruszamy! Pierwsze mecze fazy play-off już w piątek, a cały terminarz znajdziecie TUTAJ.