We wczorajszym meczu Ligi Europejskiej Polacy pod wodzą Andrzeja Kowala po pięciosetowej batalii pokonali zespół Austrii. O przebiegu spotkania rozmawialiśmy z atakującym naszej reprezentacji, Michałem Filipem. Zapraszamy!

Katarzyna Harhala: Dwa pierwsze sety nie zwiastowały ponad dwu godzinnego spotkania. Co się stało, że Austriacy z każdą kolejną piłką odpalali coraz bardziej?

Michał Filip: Ciężko powiedzieć, że tak naprawdę odpalili. Austria w dwóch pierwszych setach nie grała na sto procent swoich możliwość. U nas wkradło się rozkojarzenie, co jest dosyć częste w tym wieku, ponieważ cały nasz skład jest jeszcze bardzo młody. Zaczęliśmy po prostu luźniej grać i to się odbiło na wyniku. Nas i tak cieszy wygrana. Nad stylem trzeba jeszcze popracować

Widać to dokładnie po statystykach, które bezlitośnie pokazują co zawiodło w tych dwóch partiach. Było dobre przyjęcie i mocna zagrywka, były wygrane. W czwartym secie mieliście przyjęcie na poziomie 35%…

Błędy własne, zwłaszcza w zagrywce, to oddanie przeciwnikowi punktu całkowicie za darmo, bez jakiejkolwiek walki. Tego musimy się wystrzegać w kolejnych meczach, żeby wyniki na tablicy wyglądały zdecydowanie lepiej, niż ten dzisiaj.

Wspomniałeś, że macie bardzo młody zespół, jednak trener Kowal niechętnie dokonywał zmian na boisku. To jest ta żelazna szóstka, która doprowadzi Polskę do zwycięstwa w Lidze Europejskiej?

Jest kilku zawodników, których jest bardzo ciężko zmienić, ponieważ grają naprawdę dobrze. Każdy ma tutaj swojego zmiennika, jeżeli jest potrzeba każdy z nas jest gotowy do wejścia. To są decyzje trenera z którymi musimy się zgadzać. Czy grając innym składem nasze wyniki byłyby podobne? Myślę, że tak. Jesteśmy jedną drużyną, na praktycznie takim samym poziomie. Indywidualności występują, ale siatkówka jest sportem zespołowym i nie da się wygrać w pojedynkę.

Mówisz, że każdy z Was ma zmiennika, jednak trochę tych chłopaków zabrali Wam do kadry A.

No tak, zabrali nam czy Dawida (Konarskiego przyp.red.), czy Artura(Szalpuk przyp. red.). Zagrali rewelacyjnie w Baku, więc nie ma się czego dziwić. Zasłużyli na to w stu procentach, więc jest to swoista nagroda. Mam nadzieję, że ja taką nagrodę kiedyś też otrzymam. Bardzo ciężko nad tym pracuje. Może jeszcze przyjdzie mój czas.

Liga Europejska w ten weekend zawitała do Polski, a dokładniej do Twardogóry. Co sądzisz o graniu w typowo „niesiatkarskich” miejscowościach i dość małych halach?

Grało się na jeszcze mniejszych halach, nawet w PlusLidze. Jedynym minusem tego miejsca jest niski sufit, który trochę ograniczał wysokie obrony i bliskość trybun, bo w paru akcjach baliśmy się o życie kibiców (śmiech). Jednak atmosfera jest genialna. Zawsze dobrze gra się przy pełnych trybunach. To jest polska publiczność, która jest najlepsza na świecie. Oby więcej takich spotkań. Polacy na to zasługują.

Za miesiąc spotykamy się w Wałbrzychu na Final Four Ligi Europejskiej. Czy odkąd CEV ogłosiło gospodarza finału, gracie na większym luzie?

Trener nas strasznie przed tym przestrzegał, abyśmy nie odpuszczali, tylko grali na maxa do końca. Walczymy o każdy mecz, każdy set, każdy najmniejszy punkt. To, że finał jest w Polsce nie ma dla nas najmniejszego znaczenia. Swoją dobrą grą chcemy znaleźć się na pierwszym miejscu w grupie. Naszym celem jest wygranie każdego spotkania, nie ważne jakiej rangi by ono było.

Co trzeba poprawić, aby jutro halę opuszczać zdecydowanie szybciej niż o północy? (śmiech)

Błędy własne. Jeżeli je wyeliminujemy nasza gra będzie spokojniejsza i bardziej poukładana. Nie możemy dopuścić by nas dopadli tak jak zrobili to w trzecim secie. Mam nadzieję, że jutrzejsze spotkanie będzie jeszcze bardziej przyjemne dla kibicowskiego oka.

W Twardogórze rozmawiała, Katarzyna Harhala