W czwartek miało miejsce pożegnanie Trefla Gdańsk z kibicami. O ciekawej inicjatywie, wzlotach i upadkach żółto-czarnych w sezonie 2018/2019 rozmawialiśmy z Marcinem Januszem, rozgrywającym nadmorskiej ekipy.

Emilia Kotarska: Mówiąc pół żartem, pół serio, w czwartek odbył się jeden z ważniejszych meczów w tym sezonie. Pod wodzą Piotrka Nowakowskiego i Macieja Muzaja rozegraliście spotkanie z kibicami. Jak oceniasz to wydarzenie?

Marcin Janusz: Jestem pod wielkim wrażeniem, bardzo podoba mi się pomysł rozgrywania meczu z kibicami. Pierwszy raz miałem okazję brać udział w takim evencie. Jest to świetna zabawa i możliwość bliższego poznania się z naszymi fanami, ponieważ mimo tego, że zawsze są z nami, to nie ma zbyt wielu okazji, żeby razem usiąść, porozmawiać i pograć w siatkówkę. Myślę, że taki czas dla wszystkich przynosi wiele radości i zadowolenia.

Towarzyszył Wam stres podczas tego spotkania? W końcu tylko jedna drużyna mogła wygrać (śmiech)

Oczywiście, trochę się hamowaliśmy, nie chcieliśmy nikomu zrobić krzywdy, ale bawiliśmy się świetnie. Nic głupiego nie mogliśmy zrobić, bo jednak trener na ławce nie pozwalał. Musieliśmy więc prezentować wysoki poziom, bez głupich błędów własnych (śmiech). Chciałbym podkreślić, że to naprawdę bardzo fajna inicjatywa na spędzenie wolnego czasu. Mam nadzieję, że kibice, którzy z nami zagrali będą dobrze wspominać to spotkanie, a ci, którzy siedzieli na trybunach, również dobrze się bawili. Nie sposób nie wspomnieć, o naszych wspaniałych komentatorach (Michał Kozłowski i Miłosz Hebda), którzy genialnie wykonali swoją robotę.

W trakcie lidowych spotkań nie zwracacie uwgai na to, co dzieje się poza boiskiem. Tutaj była jednak okazja do posłuchania kolegów. Czy dostaną po uszach za te zabawne komentarze i docinki?

Nie dostaną (śmiech). Takie komentarze słyszymy codziennie, więc dla nas to nic nowego, ale naprawdę fajnie to wyszło chłopakom. Było dużo śmiechu i dowcipów. Dzięki nim niektóre akcje zapadły jeszcze bardziej w pamieć, a zabawa była jeszcze lepsza. Myślę, że to może jakiś pomysł na karierę dla chłopaków po zawieszeniu butów na sznurku. Drzwi przed nimi stoją otworem.

Wrócmy teraz jeszcze pamięcią do prawdziwego sezonu. Dwa różne oblicza Trefla Gdańsk – słabsza postawa w PlusLidze i wielka niespodzianka w Lidze Mistrzów. Dziewiąte miejsce w rozgrywkach to nie był szczyt Waszych możliwości w lidze. Pozostaje niedosyt?

Na pewno pozostaje wielki niedosyt, bo finalnie wiedzieliśmy, że stać nas zdecydowanie na coś więcej. Pokazaliśmy to w Lidze Mistrzów, dlatego to utwierdziło nas w przekonaniu, że jesteśmy w stanie nie tylko walczyć z najlepszymi w Europie ale i z nimi wygrywać. Czegoś nam wyraźnie zabrakło w lidze. Tak naprawdę sami nie wiemy, co działo się z nami w Pluslidze, że graliśmy tak nierówno. Jeśli ktoś oglądał tylko zmagania plusligowe, to może mieć o nas jedynie złe zdanie. Tymczasem w Lidze Mistrzów byliśmy zupełnie innym zespołem, graliśmy zupełnie inną siatkówkę. Dlatego niedosyt jest ogromny. Każdy z nas ma w glowie, że mieliśmy potencjał na to, żeby nawet teraz grać w play-offach. Myślę, że gdybyśmy prezentowali poziom z Ligi Mistrzów, to moglibyśmy teraz bić się o medale, a tak musieliśmy wcześniej zakończyć ten sezon. Niestety, zapłaciliśmy cenę za naszą nierówną grę. Liga to nie jest kilka meczów turniejowych, w których wystarczy zaprezentować się na dobrym poziomie. Tutaj trzeba grać równo przez cały sezon, a my mieliśmy tylko momenty dobrej gry. Trzy-cztery mecze potrafiliśmy zagrać na dobrym poziomie, a potem zawsze przychodził jakiś dołek. Nieumiejętność ustabilizowania naszej gry była powodem zajęcia dziewiątego miejsca.

Wzloty i upadki Trefla Gdańsk, prawdziwa sinusoida – to określenia, które towarzyszyły Treflowi Gdańsk w tym sezonie. Pomimo słabej lokaty na zakończenie sezonu, warto podkreślić znakomitą postawę w meczach Ligi Mistrzów, zwłaszcza w spotkaniach przeciwko wielkiemu Zenitowi Kazań. Zatrzymaliście gwiazdy światowego formatu i byliście o krok od półfinału. Tego osiągnięcia nikt Wam nie odbierze, zadziwiliście całą Europę…

W wielu meczach nie byliśmy faworytem, ale pomimo tego staraliśmy się walczyć jak równy z równym z tymi najlepszymi. Pokazaliśmy lwi pazur i ogromną wolę walki. Mam nadzieję, że podobnie będzie w przyszłym sezonie w PlusLidze. Jeszcze nie jest znany nowy skład, ale na pewno po raz kolejny w wielu spotkaniach nie będziemy faworytem. Zawsze jednak będziemy wychodzić na boisko i walczyć ze wszystkich sił dla siebie i kibiców. Czasami to wychodzi, a czasami nie, bo taki jest właśnie sport. Trzeba to zaakceptować. Mam nadzieję jednak, że tak jak w tym, tak i przyszłym sezonie kibice będą mogli przychodzić na nasze mecze i spodziewać się wszystkiego, nawet takich niespodzianek jak te mecze w Zenitem Kazań.

Sezon 2018/2019 był dla Ciebie przełomowy. W wywiadach przed sezonem mówiłeś, że jest to czas, kiedy musisz wziąć wszystko w swoje ręce i wykonać krok naprzód. Do Trefla Gdańsk przyszedłeś jako pierwszy rozgrywający. Jak ocenisz ten sezon w swoim wykonaniu? 

Sezon oceniam pozytywnie. Myślę, że za kilka lat jak spojrzę wstecz, ocenię ten sezon jako bardzo ważny dla mnie. Zrobiłem przeskok z drugiego rozgrywającego na zawodnika, który kieruje zespołem dobrze grającym w Lidze Mistrzów i bijącym się o wyższe cele w PlusLidze. Było to świetne i niezwykle cenne doświadczenie. Oczywiście, nie da się ukryć, że miałem swoje problemy. To było nieuniknione. Wszyscy przed sezonem ostrzegali mnie przed tym, że rola pierwszego rozgrywającego jest tylko z pozoru bardzo prosta i to będzie duża zmiana. Przeskok z pozoru wydaje się bardzo prosty, a rzeczywistość wszystko weryfikuje. Byłem jednak na to przygotowany. Miałem swoje gorsze momenty, ale starałem się z nich wychodzić bardzo szybko. Doświadczenie z pracy z Andreą miało ogromny wpływ na to, jak ja się rozwinąłem. Wyciągnę dużo z tej lekcji. Nie żałuję swojej decyzji o zmianie klubu.

Jak współpracuje się z trenerem Anastasim, który jak wiadomo ma wybuchowy włoski temperament?

Oczywiście, wszyscy wiemy jaki jest Andrea, ale ja nie mogę na niego złego słowa powiedzieć. Włoski temperament robi swoje. Nie zawsze jest miło i przyjemnie, nie zawsze głaska nas po głowie, potrafi też krzyknąć, ale to wszystko ma swój cel. Andrea w ten sposób daje szansę zawodnikowi na rozwój, żeby zobaczył swoje błędy. Od początku byłem otwarty na to, co mówił trener. Wiedziałem, że mam masę rzeczy do poprawy, jeśli chcę stać się naprawdę dobrym rozgrywającym. Starałem się czerpać maksymalnie z tego czasu, kiedy mogłem z nim współpracować. Doceniam te wszystkie chwile, ten rok dał mi naprawdę dużo jako zawodnikowi. Cieszę się, że spotkałem na swojej drodze Andreę Anastasiego.

Gdybyś miał wybrać jakiś najlepszy moment z tego sezonu, to które wydarzenie wskazałbyś jako to, które najbardzie zapadło w pamięci?

Zdecydowanie mecz z PGE Skrą Bełchatów w Lidze Mistrzów, który graliśmy w ERGO ARENIE i wygraliśmy 3:2. Mógłbym powiedzieć, że wygrany mecz  na wyjeździe z Zenitem Kazań to najlepsze wspomnienie, ale jednak pomimo zwycięstwa odpadliśmy z dalszej rywalizacji, więc to jest takie smutne wspomnienie i nie do końca możemy być z niego zadowoleni. Ten przedostatni grupowy mecz z Bełchatowem, w którym musieliśmy zdobyć dwa punkty, żeby wyjść z grupy, był najbardziej pozytywnym momentem w tym sezonie. Zrobiliśmy to, co do nas należało. Cieszę się, bo zagrałem całe spotkanie, dobrze czułem się wtedy na boisku. Dlatego miło wspominam tamto zwycięstwo.

Po losowaniu grup Ligi Mistrzów mało kto spodziewał się, że uda Wam się awansować dalej. Może rywale nie byli najtrudniejsi, ale jednak mieliście grać z aktualnym jeszcze Mistrzem Polski…

Mieliśmy w głowie to, że możemy wyjść z tej grupy, bo znaliśmy swój potencjał, ale jednak nikt z nas nie spodziewał się, że wyjdziemy z pierwszego miejsca i to w takim stylu. Teraz to może wyglądać na łatwy awans do kolejnej rundy, ale tak nie do końca było. Niewiele też zabrakło nam do rozstawienia. Muszę przyznać, że sami byliśmy zaskoczeni tym, jaką siatkówkę prezentujemy w turnieju, na jaki poziom potrafimy się wznieść i jak długo potrafimy go utrzymać. Zajęcie pierwszego miejsca  w grupie nie było więc przypadkiem, świadczy o tym styl, w jakim tego dokonaliśmy.

Po takim sezonie apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jakie cele indywidualne stawiasz więc sobie na kolejne rozgrywki? Co chciałbyś poprawić, udoskonalić, na czym będziesz się teraz skupiał?

W dalszym ciągu jest mnóstwo rzeczy, które muszę poprawić. Staram się zapamiętywać wszystkie rzeczy, które robił ze mną Andrea i wykorzystać to jak najlepiej w przyszłym sezonie. Nie będę zagłębiał się w szczegóły techniczne, ale na pewno chcę zdobyć większe doświadczenie jako pierwszy rozgrywający. Elementy techniczne są kwestią czasu, kiedy będą przychodziły samoczynnie i nie będę musiał o nich za wiele myśleć, a będę mógł wtedy skupiać się na grze.

Najlepsza czwórka PlusLigi jest już znana. Kto z tej grupy, Twoim zdaniem, ma największe szanse na zdobycie tytułu Mistrza Polski?

Chciałbym, żeby to było Zawiercie, ponieważ bardzo podoba mi się styl, jaki prezentowali przez cały sezon. Mają wspaniałych kibiców, fantastyczną atmosferę i grają naprawdę dobrą siatkówkę. Trzeba jednak zejść na ziemię. Ciężko jest wytypować zwycięzcę, bo w tej trójce  – ZAKSA, Jastrzębie i ONICO – każdy może wygrać, dyspozycja zależy przecież od konkretnego dnia. To widać zwłaszcza po Jastrzębskim Węglu, który nie miał najlepszego sezonu, zawodnicy mieli dużo gorszych spotkań, ale te dwa mecze ze Skrą to jest poziom na wygranie mistrzostwa Polski. ONICO i ZAKSA to zespoły, które mają ogromy potencjał i też są w stanie wygrać. Osobiście, stawiałbym jednak na ZAKSĘ, ponieważ jest to bardzo stabilna drużyna, która nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Ma świetnych zawodników. Jeśli miałbym być szczery, to żadne rozstrzygnięcie oprócz Zawiercia nie będzie niespodzianką.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

w ERGO ARENIE rozmawiała Emilia Kotarska