Reprezentacja Polski wywalczyła w niedzielę awans na Igrzyska Olimpijskie, które odbędą się w przyszłym roku w Tokio. Piotr Nowakowski w wywiadzie opowiedział o tym, czym zaskoczyli Słoweńcy i jak ważna w sporcie jest mentalność.

Gratuluję zwycięstwa i jednocześnie awansu na Igrzyska Olimpijskie. Ten ostatni mecz miał być formalnością w drodze do Tokio. Jednak wbrew pozorom spotkanie wcale nie było takie łatwe…

Piotr Nowakowski: Najważniejsze jest to, że mamy awans. Po wygranym drugim secie, zastanawialiśmy się w kwadracie, czy na pewno to nam wystarczy, więc na wszelki wypadek wygraliśmy całe spotkanie (śmiech).

Co zadecydowało o tym, że odwróciliście losy w drugiej partii?

Na pewno w samej końcówce dwa asy serwisowe Wilfredo miały ogromne znaczenie. Cały mecz staraliśmy się grać równo. W pierwszym secie Słoweńcy dosłownie dopadli nas zagrywką, świetnie im to wychodziło. Aczkolwiek mieli też trochę szczęścia, bo my ustawialiśmy dobrze bloki, ale zawsze gdzieś ta piłka nam uciekała. W drugim secie już jednak tak łatwo nie mieli, postawiliśmy się, a później nastąpiła pewna rotacja. Pozostali chłopcy zrobili to, co mieli zrobić. Wygraliśmy spotkanie, przypieczętowaliśmy ten awans. Z tego trzeba się cieszyć.

Słabsze wejście w spotkanie to kwestia mentalności czy Słoweńcy Was aż tak zaskoczyli?

Myślę, że chodziło o „mental”. Na początku mieliśmy troszkę nerwowych ruchów. Ale z drugiej strony trzeba też podkreślić, że Słoweńcy zagrali bardzo dobrze nie tylko na zagrywce ale również w ataku. Radzili sobie też świetnie w bloku. Zasłużyli na zwycięstwo w tym pierwszym secie. Na szczęście w kolejnych udało nam się postawić i to my wygraliśmy całe spotkanie.

Do szczęścia potrzebny był tylko jeden set. Czy świadomość tego trochę Was sparaliżowała?

Rzeczywiście czasami taka sytuacja potrafi „zjeść” człowieka. Świadomość o tym, że potrzebny jest tylko jeden set lekko może sparaliżować, zwłaszcza jak przeciwnicy nie podają nam ręki, tylko przyciskają nas z każdą piłką coraz bardziej. Trzeba było nastawić się na ciężką walkę.

Spotkanie ze Słowenią było trudniejsze pod kątem mentalnym niż to z Francją?

Myślę, że nie. Do każdego z tych spotkań musieliśmy podejść tak, jakbyśmy jeszcze nic nie osiągnęli. Trzeba było skupić się na tym, żeby wygrać i móc cieszyć się później z awansu.

Wizja tygodniowych wakacji jest dla Was w tym momencie pięknym marzeniem?

Nie oszukujmy się, to nie był jakiś męczący turniej. Rozegraliśmy raptem trzy mecze w weekend. Fizycznie nie potrzebujemy więc tego odpoczynku, bardziej chodzi o sferę psychiczną, żeby móc odpocząć od siatkówki. Wiadomo, że jest to czas na relaks, naładowanie baterii, żeby potem dobrze przygotować się do Mistrzostw Europy. Co będzie dalej, to zobaczymy.

Apetyty rosną w miarę jedzenia. Najważniejszy cel na ten rok został wykonany, ale teraz trzeba powalczyć o medal w czempionacie Starego Kontynentu.

Zgadza się, najważniejsza impreza za nami, aczkolwiek fajnie byłoby podtrzymać naszą formę i z dobrej strony pokazać się w Mistrzostwach Europy. Chcemy zatrzeć to złe wrażenie sprzed dwóch lat i ugrać coś na tym turnieju.

Śmiało można teraz wprowadzić taką tradycję, żeby w ostatnim meczu turnieju wystarczył zaledwie jeden set do osiągnięcia celu (śmiech).

Oczywiście, że można, pod warunkiem, że będzie szło zdecydowanie łatwiej niż podczas meczu ze Słowenią. Przed spotkaniem troszkę obawiałem się tego, że rywale mocno na nas naskoczą, a my będziemy mieć z tyłu głowy, że ten jeden set nam wystarczy i że skupimy się właśnie na tym secie. A po przegranej partii, mogło być przecież różnie. Na szczęście, wywalczyliśmy to zwycięstwo. Chapeaus bas wszystkim, którzy wywalczyli wygraną i awans.

Ten turniej pokazał, że pozycja środkowego jest bardzo odpowiedzialna, bo jak dobrze funkcjonuje blok, to wtedy gra się znacznie łatwiej, a przeciwnikom odbiera się chęci do gry.

Oczywiście, że tak. Łatwiej jest zablokować rywala i nie martwić się o obronę i skończenie akcji. Odpowiedzialność na tej pozycji jest spora, bo jest nas tylko trzech i cały czas musimy być skoncentrowani na tym, co jest przed nami. Współpraca między nami wychodzi jednak znakomicie.

Czy ktoś obecnie na świecie blokuje lepiej niż Polacy?

Na ten moment nie. Kiedyś była rosyjska ściana, teraz jest polska ściana płaczu.

W tym pierwszym secie pojawiała się w Was irytacja?

Rzeczywiście, trochę się irytowaliśmy. Słoweńcy mieli więcej szczęścia, bo ta piłka cały czas gdzieś się nam ocierała i uciekała. My powiemy, że to szczęście, a oni będą twierdzić, że to ich umiejętności. Należy im się szacunek za walkę, a nam szacunek za to, że nie poddaliśmy się w tym trudnym momencie. Udowodniliśmy to, co mieliśmy do udowodnienia.

inf.własna/fot.krawczyk.photo