Jednym z największych bohaterów spotkania z Francją był Maciej Muzaj, który ku zaskoczeniu wielu osób wyszedł w podstawowym składzie. Jak odnalazł się w roli pierwszego atakującego i co zadecydowało o zwycięstwie nad ekipą Les Bleus opowiedział sam zainteresowany.

Kiedy dowiedziałeś się, że wyjdziesz w podstawowej szóstce w meczu z Francją, czyli najważniejszym spotkaniu Turnieju Kwalifikacyjnego do Igrzysk Olimpijskich?

Maciej Muzaj: Chyba dziś w szatni, albo wczoraj rano. Dokładnie już nie pamiętam. Nie byliśmy jednak do końca pewni wyjściowego składu, bo trener zawsze może zmienić zdanie.

Zagrałeś świetne spotkanie, zdobyłeś 9 punktów przy 54% skuteczności w ataku, tak naprawdę popełniłeś tylko jeden błąd. Czy ten mecz był planem na Ciebie?

To jest plan Vitala Heynena na wszystkich (śmiech). Wychodzi nam znakomicie, popełniamy mało błędów i wygrywamy spotkania. Wszystko więc się sprawdza. Starałem się pomóc drużynie jak tylko mogłem. Nasz zespół zagrał niesamowicie w ataku, bloku, obronie i w polu serwisowym.To była mega przyjemność wystąpić na boisku.

Gdy obudziłeś się rano, to przeszło Ci przez myśl, że możecie wygrać spotkanie 3:0 czy raczej, że to będzie długi mecz?

Nie spałem tej nocy w ogóle (śmiech). A tak na poważnie, wiedziałem, że to będzie ciężkie spotkanie, ale z drugiej strony wiedziałem też, że damy sobie radę. Damy z siebie wszystko, i że to będzie dobry mecz z naszej strony, bo byliśmy do niego przygotowani. Jedynym pytaniem było to, jak zagrają Francuzi. Okazało się, że nie byli lepsi od nas w żadnym secie.

Patrząc na mecz Francji ze Słowenią, można stwierdzić, że drzwi do Tokio są już dla Was otwarte?

Nie ma jeszcze absolutnie czegoś takiego. Tak, jak dzisiaj rano po obudzeniu się myśleliśmy tylko o spotkaniu z Francją. To było najważniejsze. Tak już od ostatniego gwizdka spotkania z Trójkolorowymi najważniejszy jest mecz ze Słowenią, przynajmniej ten jeden set, który da nam awans. Trzeba go wygrać i iść po swoje. Nie myślimy o tym, że jesteśmy już bardzo blisko. Nie trzeba wiele, ale trzeba to jeszcze zrobić.

Przez lata utarła się opinia, że Maciej Muzaj nie kończy piłek w najważniejszych momentach. Czy ten mecz z Francją pozwoli odciąć się od tego stwierdzenia?

Ja sam pozbyłem się tej łatki już dawno temu, tylko gdzieś ciągle mi ludzie o niej przypominają (śmiech). Ciężko mi o tym mówić. To jest opinia z zewnątrz, a na nią nie mam wpływu. Były takie momenty, kiedy to wszyscy po dwudziestym punkcie patrzyli na mnie i czekali aż mi coś nie wyjdzie. Wtedy mogli powiedzieć: „Muzaj, nie kończy po dwudziestym”. Ja staram się robić swoje. Cały czas chcę doskonalić swoje umiejętności.

Trudno będzie odciąć się od tych dużych emocji z meczu z Francją? Druga nieprzespana noc to nie jest najlepszy pomysł (śmiech).

W moim przypadku są to na pewno bardzo duże emocje, ponieważ pierwszy raz wyszedłem w pierwszym składzie w tak ważnym turnieju. Biorąc pod uwagę całokształt, nasza drużyna jest jednak na tyle dojrzała i doświadczona, że wydaje mi się, że nie ma mowy o nadmiernych emocjach czy czymś, co mogłoby nam przeszkodzić w przygotowaniu się do kolejnego meczu.

Ostatni sezon spędzony w barwach Trefla Gdańsk wniósł wiele do Twojego siatkarskiego życia…

Niewątpliwie, miniony sezon w Gdańsku i praca pod okiem Andrei Anastasiego dała mi bardzo dużo. Starałem się wykorzystać maksymalnie szansę jaką dostawałem podczas plusligowych meczów i spotkań w Lidze Mistrzów, gdzie całkiem dobrze nam poszło. Mogliśmy grać z najlepszymi. Później docenił mnie trener reprezentacji i dostałem powołanie. Zagrałem w Lidze Narodów. To wszystko złożyło się na to, że czuję się dzisiaj pewniej na boisku.

inf.własna/fot.Kinga Grzonkowska