W spotkaniu lidera z wiceliderem tabeli w pięciosetowej walce okazali się lepsi być bełchatowianie. – Myślę, że mało kto przypuszczał, że z 0:2 wrócimy na 3:2 i będziemy w bardzo dobrych nastrojach. My wierzyliśmy, ale czy pozostali? Nie wiem – przyznał Karol Kłos.

Gospodarze rozpoczęli mecz od prowadzenia 8:2, jednak kędzierzynianie skrupulatnie pracowali nad nadrobieniem strat, a w końcówce pierwszej partii zdołali wypracować przewagę nad PGE Skrą. – Pierwszego seta mieliśmy bardzo dobrego, ale przegraliśmy go na swoje życzenie przez błędy własne. Prowadziliśmy przez cały czas, ale w końcówce ZAKSA Kędzierzyn-Koźle nas dopadła. Mój atak w aut, zablokowany Artur Szalpuk i ta partia nam gdzieś uciekła. W drugiej nie było walki, całkowicie bez historii. Do tego trzeciego seta podeszliśmy tak samo, jak do pierwszego. Trochę złamaliśmy rywali, w następnej partii też była walka, a w tie-breaku był naprawdę ładny mecz. – powiedział po meczu Karol Kłos. – Cieszyliśmy się, że wróciliśmy do gry. Było pełne skupienie, trochę szczęścia i na pewno bardzo dobra gra Mariusza Wlazłego, który od początku do końca ciągnął ten zespół. To on grający na równym poziomie pociągnął nas do walki, gdy dołączyła się reszta to było trochę lepiej – dodał środkowy PGE Skry.

Istotnym elementem tego meczu była zagrywka, w której bełchatowianie bezpośrednio punktowali 15 razy. – Potrafimy zagrywać, ale przyzwyczailiśmy wszystkich do tego, że dużo psujemy, a robimy mało dobrego. Dzisiaj na swoim boisku wszyscy czuli się dobrze. Wystarczy spojrzeć na Mariusza, z którym przeciwnicy mieli ogromne problemy – zakończył gracz.