Pięciosetowy pojedynek pomiędzy Indykpolem AZS-em Olsztym a drużyną Cuprum Lubin zakończył się dość niespodziewanym zwycięstwem gości. Podopieczni Marcelo Fronckowiaka na pewno nie byli faworytem tego spotkania. Jednak pomimo fatalnego pierwszego seta zdołali szybko oczyścić głowy i doprowadzić do remisu, a potem w tie-breaku postawić kropkę nad „i”. O przebiegu tego meczu, sile zagrywki i kolejnym plusligowym starciu rozmawialiśmy z Igorem Grobelnym, MVP niedzielnego pojedynku.

Emilia Kotarska: Gratuluję zwycięstwa i statuetki MVP! Do Olsztyna na pewno nie jechaliście w roli faworyta. Spotkanie rozpoczęliście bardzo źle, od przysłowiowego srogiego lania. Co wydarzyło się po pierwszym secie, że role na boisku się odwróciły?

Igor Grobelny: Dziękuję bardzo za gratulacje. Co sprawiło, że role się odwróciły? Ostre słowa reprymendy od trenera (śmiech). Trzeba powiedzieć prawdę, że trener po takim secie nie będzie nas głaskał po głowie i mówił, że nic się nie stało. Czasami musi podnieść głos, sprowadzić nas na ziemię i troszeczkę obudzić. Po tej pierwszej partii nikt z nas nie chciał skończyć meczu w trzech setach, w tak kiepskim stylu. Cieszymy się, że udało nam się obudzić i zagrać dobre spotkanie, oczywiście z wyjątkiem tego pierwszego seta.

Budzik w postaci trenera Fronckowiaka zadziałał idealnie, bo drugą partię rozpoczęliście znakomicie, od stanu 0:9. To się naprawdę rzadko zdarza. Znakomitą serię na zagrywce zaliczył Yanagida, a o wysokim wyniku zadecydował blok, który siał postrach w szeregach rywali.

Zgadza się, po kiepskim pierwszym secie obudziliśmy się i skoncentrowaliśmy na tym, co dzieje się na boisku i co mamy na nim robić. Zaczęliśmy stosować to, o czym mówił nasz statystyk przed meczem. Wtedy wszystko zaczęło funkcjonować idealnie. Do tego doszły zagrywki Masy, który bardzo fajnie serwował, więc rywale nie mieli łatwego życia, najpierw z trudem przyjmowali a potem mieli problemy ze skończeniem ataku. My natomiast szczelnie stawialiśmy blok i stąd taki wynik, 9:0.

Jeśli miałbyś wskazać tylko jeden element, który zadecydował o zwycięstwie w tym pięciosetowym pojedynku z Indykpolem AZS-em Olsztyn, to co by to było?

Zdecydowanie zagrywka. Robiliśmy mało błędów w polu serwisowym w porównaniu do poprzednich spotkań. Te zagrywki, które przechodziły na stronę rywali były naprawdę mocne i trudne do przyjęcia. Cieszę się z tego powodu, że udało nam się znacznie poprawić ten element, bo wcześniej bywało z tym różnie.

Przed meczem przyjęliście takie założenie, że musicie maksymalnie ryzykować na zagrywce, żeby odrzucić rywali od siatki?

Wiedzieliśmy o tym, że w zespole AZS-u przyjęcie skupia się na dwóch zawodnikach, libero (Michał Żurek – przyp. red.) i przyjmującym  Robbercie (Andringa – przyp. red.), więc oni muszą podzielić się w zasadzie po połowie boiskiem. To był też dla nas sygnał, żeby wzmocnić zagrywkę i posyłać piłki w tzw. „konflikty”, żeby sprawić im więcej kłopotów. To nam się na szczęście udawało. Szkoda, że Robbert odniósł kontuzję w trakcie tego meczu. To mój dobry kolega, uwielbiam z nim grać. Wiem, co przeszedł ostatnio, przez kontuzję nie pojechał na Mistrzostwa Świata. Wolałbym wygrać ten mecz, gdyby on był na boisku, ale – niestety – wyszło jak wyszło. Mam nadzieję, że kontuzja nie będzie poważna i Robbert szybko wróci na boisko.

Dziesiąta kolejka PlusLigi jest strasznie pechowa, jeśli chodzi o kontuzje. W piątkowym meczu z boiska musiał zejść Nikola Mijajlović, w Olsztynie Robbert Andringa a w Bełchatowie Karol Kłos. Jakieś fatum ciąży…

To bardzo przykre. Niestety, taki jest sport i kontuzje zdarzają cały czas. Problemy z kostkami to chyba najczęstsze kontuzje w siatkówce. Trzeba bardzo uważać. Ja też będę teraz skakał bardzo nisko, żeby niczym nie ryzykować (śmiech).

Po zdobyciu statuetki to właśnie powinieneś skakać wyżej (śmiech).

Wolę przeczekać to nieszczęsne fatum 10. kolejki PlusLigi do kolejnego meczu (uśmiech).

Kolejne spotkanie rozegracie już w środę z Jastrzębskim Węglem. To na pewno bardzo trudny rywal, po raz kolejny nie będziecie faworytem starcia. Czy to pomoże w sprawieniu następnej niespodzianki?

Trzeba przyznać, że ten sezon rozpoczęliśmy źle. Mecz z Jastrzębskim Węglem mamy u siebie, więc może przed własną publicznością uda nam się w końcu pokazać, że potrafimy wygrywać albo łapać punkty u siebie, bo do tej pory jeśli wygrywaliśmy to tylko na wyjeździe. To jest dość dziwna sytuacja, bo zazwyczaj wygrywa się mecze na własnym boisku a nie na parkiecie rywala. Mam nadzieję, że ten mecz w Olsztynie będzie dobrym prognostykiem przed kolejnymi starciami, ponieważ nie było to łatwe spotkanie, ale wreszcie pokazaliśmy, że potrafimy grać w siatkówkę. Jeśli mecz z Jastrzębskim rozpoczniemy tak samo jak drugi set z Indykpolem, to możemy być świadkami dobrego widowiska.

Dzisiaj wynagrodziliście kibicom długą drogę z Lubina, pewnie około 9 lub 10 godzin. Czas więc teraz właśnie na domowe zwycięstwo, bo każdy punkt w przyszłości może być na wagę złota.

Bardzo fajnie, że chciało im się przejechać taki kawał drogi. Tak jak wspomniałaś, jechali pewnie około 10 godzin, podobnie jak my autokarem. To jest najdłuższa nasza podróż do tej pory. W poniedziałek czeka nas trening, bo trener – niestety – nie dał nam wolnego. Muszę to podkreślić (śmiech). W środę gramy kolejne spotkanie, więc naprawdę nie ma czasu na odpoczynek, trzeba trenować dalej i poprawiać to, co do tej pory nie działało.

Co Twoim zdaniem jest największą bronią Jastrzębskiego Węgla?

Wydaje mi się, że ich rozgrywający, Lukas Kampa. To zawodnik światowej klasy, cały czas potrafi zaskakiwać rywali, trudno przewidzieć co zagra w kolejnej akcji. Do tego dołożyłbym jeszcze dokładność i siłę w ataku. Myślę, że w przyjęciu grają podobnie do Olsztyna, dlatego musimy obrać podobną taktykę i znów spróbować postawić na mocną zagrywkę.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

w Uranii rozmawiała Emilia Kotarska