Trenerzy oraz zawodnicy to jedne z tych osób, w życie których podróże wpisane są na stałe. Polska, jako kraj żyjący siatkówką, jest obiektem zainteresowań wielu siatkarskich podróżników, którzy co rusz postanawiają spakować walizki i udać się do kraju, w którym niejeden z nich osiągnął niesamowity sukces. W drodze powrotnej większość z nich wracała z wieloma pamiątkami w kieszeni, lub, jak kto woli, na szyi.

Do grona najbardziej znanych podróżników, którzy za swój cel obrali nasz kraj, możemy zaliczyć trzech trenerów, którzy w znaczący sposób odmienili oblicze polskiej siatkówki reprezentacyjnej. I choć każdy z nich tę podróż życia ma już za sobą, to na pewno zachowali w swojej pamięci dobre wspomnienia, a na półkach kilka cennych trofeów. Zacznijmy więc od początku i przedstawmy po kolei drogę każdego z nich. Do ich grona dołączył niedawno kolejny odważny, który w Polsce przebywa już od kilku lat, jednak dopiero od niedawna występuje w roli trenera. Zaczynamy…

Raul Lozano – turysta – rewolucjonista

fot.: fivb.org

Pierwszy śmiałek, który postanowił udać się w daleką podróż i odkryć to, co wtedy dla większości było jeszcze nieznane. Lozano to pierwszy zagraniczny turysta w historii polskiej siatkówki, który miał za zadanie poprowadzić naszą reprezentację. Jego przygoda z Polską rozpoczęła się w 2005 roku, a przyjazd do kraju znad Wisły takiej osobowości wzbudził we wszystkich ogromną ciekawość. Szybko okazało się, że ten typ podróżnika nie ma zamiaru dostosowywać się do warunków i mentalności gospodarza, a bardziej zależy mu na przekazaniu jego punktu widzenia. Każdy, kto udaje się na wyprawę, ustala sobie wcześniej cel podróży. Więc Argentyńczyk, jak na przykładnego podróżnika przystało, postanowił zrewolucjonizować polską siatkówkę. Osiągnięcie zamierzeń przyszło szkoleniowcowi  bardzo łatwo, bowiem szybko wprowadził nowe zasady i warunki panujące w kadrze. Było rygorystycznie, było surowo, ale być może dzięki temu Lozano stał się szanowaną i ważną postacią polskiej siatkówki. Trener już na początku zapowiedział, że nie ma zamiaru tolerować jakichkolwiek form nieposłuszeństwa. Boleśnie przekonało się o tym trzech reprezentantów, którzy próbując sprawdzić jak prawdziwe są słowa argentyńskiego rewolucjonisty, wybrali się po jednym z meczów na „nocne zwiedzanie miasta”. Coachowi zdecydowanie nie przypadł do gustu taki sposób turystyki i pozbawił wspomnianych siatkarzy możliwości gry na Mistrzostwach Europy. Wycieczka Raula Lozano dobiegła końca w 2008 roku po nieudanym występie biało-czerwonych na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. Opuszczając nasz kraj nie obyło się bez fajerwerków na pożegnanie. Argentyńczyk nie pozwolił na to, aby wyjazd z Polski pozostał bez echa. Pod koniec swojej podróży pokłócił się więc z kilkoma zawodnikami i działaczami. Cóż…czy czasami nie od tego są właśnie rewolucjoniści, aby stworzyć trochę zamieszania?

No dobrze… podróż dobiegła końca, ale jak wiadomo, na jednej nigdy się nie kończy. Gdzie później wylądował Raul Lozano? Otóż Argentyńczyk spakował walizki i zabukował bilet do Niemiec. Tam przez dwa lata (2009-2011) poznawał kulturę mieszkańców, wnosząc również wiele od siebie. Niestety, wyprawa zakończyła się tuż po tym, jak zawodnicy stracili zaufanie do swojego przewodnika. Bez wątpienia możemy stwierdzić, że sentyment do Polski pozostał, ponieważ już od przyszłego sezonu Argentyńczyk ponownie zawita do naszego kraju. Tym razem rozpocznie podróż po mazowieckich rejonach, prowadząc Cerrad Czarnych Radom. Czy uda mu się zdobyć jakieś cenne pamiątki? Przekonamy się za kilka miesięcy.

Najważniejsze pamiątki z podróży do Polski: II miejsce na Mistrzostwach Świata 2006

Daniel Castellani – turysta – kolekcjoner

fot.: fivb.org

Ten typ podróżnika zdecydowanie różni się od swojego kolegi-rodaka. W działaniach Castellaniego da się zauważyć lekką nutkę przywiązania do miejsc, w których przebywał. Szkoleniowiec ten w podróż do Polski udał się rok później niż Lozano. Podczas gdy rewolucjonista zajęty był wprowadzaniem zmian w naszej kadrze narodowej, Castellani zdecydował się na lokalną wycieczkę po Bełchatowie. W 2006 roku objął więc tamtejszą Skrę, kolekcjonując pokaźną liczbę „suwenirów”. Zbieranie pamiątek bardzo przypadło do gustu Argentyńczykowi, ponieważ w każdym roku pracy ze Skrą Bełchatów mógł się z jakiejś cieszyć. Co ważne, za każdym razem miała ona kolor złota. Nietypowe, a jakże pożyteczne hobby, szybko dostrzegli działacze PZPS-u, którzy przekonali Castellaniego, aby kontynuował je, ale już na gruncie reprezentacyjnym. Cóż więc było robić?…Wyprawa się wydłużyła, ale okazała się bardzo owocna. Już w pierwszym roku swojej pracy przekonał reprezentantów Polski do tego, że w podróżach największą frajdę sprawiają przywiezione pamiątki. Udał się więc z biało-czerwonymi na Mistrzostwa Europy do Turcji i tam sprawili sobie kolejne złoto. Walka o tę cenną pamiątkę wcale nie była łatwa, ponieważ chęć na nią miała również reprezentacja Francji. Koniec końców, to my wyszliśmy z niej zwycięsko, zostając pierwszy raz w historii Mistrzami Europy. Po tym wydarzeniu Argentyńczyk postanowił nie powiększać swojej „polskiej” kolekcji i w kolejnym sezonie reprezentacyjnym nie osiągnął wiele (13. miejsce na Mistrzostwach Świata, 10. miejsce w Lidze światowej). Możliwe, że limit się wyczerpał, a więc trzeba było szukać nowych zdobyczy. W tym celu, żeby było łatwiej (a może jednak trudniej?), Argentyńczyk obrał dwa kierunki. Jako szkoleniowiec reprezentacji Finlandii oraz tureckiego klubu Fenerbahçe Stambuł, kontynuował swoją pasję. O ile Finów nie udało się przekonać do tego, że kolekcjonowanie jest fajne, tak sezon z Turkami należał zdecydowanie do tych udanych. Zdobycie Mistrzostwa Turcji dało możliwość spakowania do walizki kolejnego medalu – oczywiście złotego. Przygodę na dwóch frontach czas było zakończyć. Castellani czuł niedosyt związany z podróżą do Polski, więc zdecydował się na powrót do naszego kraju i podjęcie kolejnej próby powiększenia swojej kolekcji trofeów. Tym razem pod swoją opiekę wziął siatkarzy ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Było to całkiem niedawno (sezon 2012/2013), więc każdy z nas zapewne pamięta jak zakończył się wielki powrót do kraju znad Wisły. Cel osiągnięty, kolejna pamiątka powędrowała do kieszeni (na szyję). Od pozostałych różniła się tylko kolorem, bowiem w Kędzierzynie-Koźlu modne było w tamtym sezonie srebro.

Najważniejsze pamiątki z podróży do Polski: 3 złote medale Mistrzostw Polski, Mistrzostwo Europy -2009 rok

Andrea Anastasi – turysta – walczak 

Po tym jak Daniel Castellani wyczerpał już limit pamiątek, jakie mógł zdobyć w Polsce, przyszedł czas na kolejnego śmiałka, który chciał sprawdzić, czy podróż do naszego kraju będzie dla niego również udana. I przywędrował….z Włoch. Już na początku swojej przygody odznaczał się pewnością siebie, deklarując, że jego pobyt tutaj nie musi być kosztowny dla PZPS-u. Innymi słowy – Włoch nie wymagał wysokiego wynagrodzenia, jednak podkreślił, że bardziej interesują go premie za zdobyte osiągnięcia. I rzeczywiście, podsumowując jego podróż, tych premii trochę się uzbierało. Zacznijmy jednak od początku. Podróż Andrei Anastasiego rozpoczęła się w 2011 roku. Zmiana trenera zawsze wychodziła biało-czerwonym na dobre, dlatego przyjazd włoskiej gwiazdy wlał w nasze serca dużo nadziei i wzbudził spore zainteresowanie. Włoch bardzo szybko pokazał, że w Polsce czuje się bardzo dobrze i, jak prawdziwy turysta, ma zamiar nazbierać tutaj tyle pamiątek, ile się da. Dla Anastasiego nie było mniej czy bardziej wartościowych suwenirów. To typ podróżnika, który chciał zapakować do plecaka wszystko, co było możliwe. Nie wszyscy patrzyli przychylnie na ten sposób podróżowania, jednak włoski temperament dał o sobie znać i nowy coach nie miał zamiaru przejmować się opiniami innych. Rozpoczęło się więc kolekcjonowanie, które, jak można było zauważyć, przypadło do gustu również i naszym zawodnikom. Anastasi, podobnie jak jego poprzednicy, nie miał problemów z przekonaniem biało-czerwonych do swojej filozofii turystyki. Bardzo szybko wypracował sobie autorytet wśród polskich zawodników i nie raz, podczas meczów, dało się zauważyć, że wystarczyło kilka ostrzejszych słów na przerwie i gra Polaków natychmiast się odmieniała. Okazja do zdobycia pierwszej pamiątki nadarzyła się w maju 2011 roku, kiedy wystartowała Liga Światowa. Rozpoczęło się obiecująco, bowiem już w pierwszym turnieju Polacy stanęli na podium, zdobywając pierwszy medal „światówki” – koloru brązowego. Później było podobnie. Nasi siatkarze widząc, że ich trener jest zdeterminowany i wie co robić, aby każda podróż obfitowała w pamiątki, bezgranicznie mu ufali i byli w stanie zrobić wszystko, o co ich poprosi. Świetnym przykładem takiej sytuacji jest Zbigniew Bartman, który właśnie dzięki sugestii Włocha, przestawił się na pozycję atakującego. Jeden medal to jednak mało dla takiej klasy podróżnika, a więc trzeba było wziąć się do pracy i powalczyć o kolejną pamiątkę. Nikogo nie trzeba było specjalnie do tego motywować – Mistrzostwa Europy 2011 były motywacją samą w sobie. I po raz kolejny polska drużyna pokazała, że jeśli się bardzo chce, to można wszystko. W świetnym stylu pokonaliśmy reprezentację Rosji i stanęliśmy na trzecim stopniu podium. Zrobiło się jednak trochę zbyt monotonnie i dwie identyczne pamiątki nie były w stanie zadowolić włoskiego szkoleniowca. W tym samym roku odbywał się Puchar Świata, który miał nam zagwarantować uczestnictwo w Igrzyskach Olimpijskich 2012, oczywistym było więc, że tak dysponowani Polacy zrobią wszystko, aby znaleźć się w Londynie. Nie muszę chyba nikomu przypominać jak skończył się dla nas ten turniej. Zdobycie drugiego miejsca umożliwiło nam nie tylko kwalifikację na Igrzyska Olimpijskie, ale wprowadziło także trochę różnorodności w zebranych do tej pory pamiątkach Anastasiego – wszak srebro to już coś innego niż brąz. Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Skoro brąz i srebro były już w kieszeni, przyszedł najwyższy czas na złoto. Wspaniała gra naszych Orłów podczas Ligi Światowej 2012 oraz pewna wygrana z USA w meczu finałowym, sprawiła, że po raz pierwszy w historii stanęliśmy na pierwszym stopniu podium tego turnieju. Pamiątki zebrane w Polsce miały więc trzy kolory, jednak były ostatnimi zdobyczami Anastasiego w Polsce. Późniejsze Igrzyska Olimpijskie były ogromnym rozczarowaniem, biorąc pod uwagę wcześniejsze występy naszych rodaków. Nie będę jednak analizować przyczyn, które uniemożliwiły nam sięgnięcie po kolejną zdobycz. Ostatni rok pracy z biało-czerwonymi nie był więc już tak obfity. Włoch podzielił los swoich poprzedników i również stracił pomysły na zdobywanie pamiątek w Polsce. Następstwem tego było zajęcie 11. miejsca w Lidze Światowej oraz 9. w Mistrzostwach Europy rozgrywanych w Polsce. Przyszedł więc czas rozstania z włoskim szkoleniowcem, jednak rozłąka z Polską nie trwała długo. Jak na walczaka przystało, Anastasi czuł niedosyt po dwóch latach spędzonych w naszym kraju i od minionego sezonu próbuje powiększyć swoją kolekcję „polskich” pamiątek. Tym razem jednak na gruncie lokalnym. Rozpoczęcie współpracy z LOTOSEM Trefl Gdańsk było tym, co Włoch lubi najbardziej. Prowadzenie zespołu, który do tej pory najczęściej zawodził, to idealny sprawdzian dla Anastasiego. Teraz już możemy śmiało stwierdzić, że coach nadal pamięta jak podróżuje się po Polsce, bowiem gdańska drużyna zyskała miano rewelacji sezonu 2014/2015, zdobywając wicemistrzostwo Polski i Puchar Polski.

Najważniejsze pamiątki z podróży do Polski: Brązowy (2011) i złoty (2012) medal Ligi Światowej, Brązowy medal Mistrzostw Europy (2011), Srebrny medal Pucharu Świata (2011).

Do grona zagranicznych trenerów prowadzących reprezentację Polski dołączył niedawno Stephane Antiga, dla którego mimo wszystko Polska nie jest obcym krajem. Drużynę narodową przejął dopiero w zeszłym roku, a już ma na swoim koncie ogromny sukces, jakim jest zdobycie Mistrzostwa Świata. Takim osiągnięciem mógł się pochwalić tylko jeden trener w historii – Hubert Jerzy Wagner, który złoto na mundialu również zdobył jako trener – debiutant. Podróż Stephena Antigi jako szkoleniowca dopiero się rozpoczęła, dlatego to zdecydowanie nie czas, aby teraz dokonywać jego podsumowania, choć przyznajcie, że zaczęła się naprawdę imponująco.