Damian Schulz przez ostatnie sześć lat związany był z drużyną gdańskiego Trefla. W przyszłym sezonie bronić będzie natomiast barw Asseco Resovii Rzeszów. W wywiadzie dla naszego portalu opowiedział o czasie spędzonym nad morzem, przyczynach zmiany klubu oraz debiucie w reprezentacji Polski.

Emilia Kotarska: Przez ostatnie sześć lat byłeś związany z drużyną Trefla Gdańsk. Pierwsze dwa lata spędziłeś na wypożyczeniu w Poznaniu i Siedlcach, a kolejne w pierwszej drużynie żółto-czarnych. Najpierw byłeś zmiennikiem Troya ale trener Andrea Anastasi stopniowo przygotowywał Ciebie do roli pierwszego atakującego. Czułeś duże wsparcie z jego strony?

Damian Schulz: Tak, czułem ogromne wsparcie ze strony trenera. Jak tylko przyszedłem do klubu to dostałem informację na temat tego, jak będzie wyglądała moja przyszłość w drużynie z Gdańska. Wiedziałem, że w pierwszym sezonie nie zagram. Moim zadaniem była po prostu nauka od Murphy’ego. W drugim sezonie graliśmy mniej więcej pół na pół, a w kolejnym sezonie – tak jak wcześniej ustaliliśmy – miałem przejąć rolę pierwszego atakującego, którą kontynuowałem również w minionych rozgrywkach.

Co najbardziej  utkwiło Ci w pamięci z tych wszystkich lat spędzonych w Treflu?

Mógłbym tutaj wymieniać i wymieniać, ponieważ dużo rzeczy zapadło mi w pamięć w tak długim czasie. Na pewno mógłbym wymienić kibiców, którzy tak tłumnie gromadzili się w hali i dopingowali nas w każdym momencie. Do tego wszyscy ludzie związani z klubem, sympatyczni i zawsze pomocni.

Przychodząc do Trefla, miałeś określony kierunek, w którym chciałeś podążać?

Jeśli mam być szczery, to na początku nie miałem określonych długofalowych celów. Nie wybiegałem też za daleko w przyszłość. Skupiałem się na każdym kolejnym treningu i meczu. Chciałem wygrywać i zdobywać trofea. W ostatnim sezonie udało nam się wygrać Puchar Polski i brązowy medal PlusLigi. Wydaje mi się, że to jest fantastyczne zakończenie mojej przygody z gdańską siatkówką. Nie ukrywam jednak, że  nie żegnam się z tym klubem, bo chciałbym tam jeszcze wrócić.

Sezon 2017/2018 był najlepszy w Twoim wykonaniu. Dziewięć statuetek MVP (tyle samo co Mariusz Wlazły), nagroda MVP Pucharu Polski, czwarte miejsce dla najlepiej punktującego siatkarza PlusLigi i siódma lokata wśród najlepiej zagrywających. Wszystko to jednak mogło być tylko snem, bo Trefl Gdańsk na początku sezonu stracił sponsora i start w lidze stał mocno pod znakiem zapytania. Spodziewałbyś się tak pozytywnego zakończenia? Były chwile zwątpienia po wycofaniu się sponsora?

Początek nie był dla nas rzeczywiście dobry. Można powiedzieć, że każdy z nas miał już jakieś wyjście awaryjne. Czekaliśmy jednak do samego końca. Trener Anastasi trzymał nas długo na hali, żebyśmy nie myśleli o tym, co dzieje się wokół klubu. Ciężko jednak było nie myśleć, bo nie wiedzieliśmy, co będzie jutro. Wszystko się jednak zakończyło fenomenalnie. Udało nam się utrzymać cały skład, bo trzymaliśmy się razem w tym trudnym momencie. Tego mi na pewno będzie brakować.

Gdybyś miał wybrać co sprawiło Ci największą radość w tym sezonie, to co by to było? Brązowy medal PlusLigi, wygrany Puchar Polski czy może nagroda dla najlepszego zawodnika w tym turnieju?

Wydaje mi się, że najbardziej cieszyłem się z wygranego Pucharu Polski, chociaż ten brązowy medal jest bardzo cenny po tak trudnym sezonie.

Co zadecydowało o tym, że kończysz na ten moment swoją przygodę z Treflem Gdańsk i podejmujesz nowe wyzwanie?

Trudne pytanie. Chciałem zagrać po prostu w innym klubie, spróbować czegoś nowego i poznać jakieś inne miejsce. To były główne powody, dla których zdecydowałem się na zmianę barw klubowych.

Dlaczego wybór padł akurat na Asseco Resovię Rzeszów?

Blisko są Bieszczady, a ja każdą wolną chwilę z małżonką spędzam w górach, więc będzie blisko (śmiech). O klubie więcej na ten moment nie mogę powiedzieć, bo jeszcze nie poznałem ludzi, którzy tam pracują. Wiadomo jednak, że jest to bardzo rozpoznawalna marka w Polsce, jeden z najlepszych klubów w naszym kraju. Pozostaje mi więc tylko pojechać i przekonać się na własnej skórze, jak tam jest.

W tym sezonie nie masz czasu na wakacje. Tuż po pożegnaniu z kibicami gdańskich lwów ruszyłeś do Warszawy, by stamtąd zameldować się w Spale. Pamiętasz moment, kiedy zadzwonił do Ciebie Vital Heynen z informacją, że będziesz członkiem narodowej reprezentacji?

Jeśli mam być szczery, to nie pamiętam dokładnie daty. Na pewno to było jakieś trzy miesiące przed końcem PlusLigi. Pomimo tego wciąż czekałem na oficjalne ogłoszenie powołań. Cieszyłem się jednak, bo myśl o Spale towarzyszyła mi już od pierwszej rozmowy z trenerem.

Gra w reprezentacji z Orzełkiem na piersi to marzenie każdego małego chłopca. Jakie były pierwsze odczucia związane z reprezentacją?

Nie ma co ukrywać, że każdy dąży do tego, żeby zagrać w reprezentacji. Jestem mile zaskoczony, bo nie sądziłem, że wszyscy będą tak otwarci i będziemy trzymać się razem. A tak jest cały czas! To mnie jako debiutanta cieszy jeszcze bardziej. Pierwszy mecz nam nie wyszedł, ale debiut zapamiętam na długo.  Muszę przyznać, że na pewno nie czułem się tak pewnie, jak przed meczami ligowymi, bo to zupełnie inne doświadczenie. Wydaje mi się, że parę meczów trzeba zagrać, żeby się wdrożyć i poczuć tę wspaniałą atmosferę! Bo to jest zupełnie coś innego niż rozgrywki klubowe! To, co się działo w Spodku przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Kibice stworzyli wspaniałe widowisko, jestem pod wielkim wrażeniem. To niesamowite uczucie móc zaśpiewać hymn, będąc w biało-czerwonej koszulce. Najtrudniejszy był początek sobotnieggo meczu, ale gdy opadły pierwsze emocje, wszystko wróciło do normy.

Jak wyglądały pierwsze treningi w Spale?

Pracowaliśmy ciężko nad wszystkimi elementami. Na treningach wygląda to naprawdę fajnie. Myślę, że z meczu na mecz będzie wyglądało coraz lepiej. Wszystko jest przed nami!

Gdybyś miał porównać na ten moment osoby Vitala Heynena i Andrei Anastasiego, to co mógłbyś o nich powiedzieć? Co ich łączy a co dzieli?

Łączy ich na pewno to, co wykonują poza boiskiem – czyli cały ten teatrzyk. Pod tym kątem mają naprawdę wiele wspólnego. A co ich różni? Na dobrą sprawę jeszcze nie wiem, bo za krótko znam trenera Heynena, ale po dłuższej chwili na pewno coś znajdę. Jestem pod wielkim wrażeniem jego metod pracy. Wysłuchał każdego z nas, nie zamknął się na nasze propozycje. Lubi z nami rozmawiać. Współpracę oceniam jak najbardziej na plus. Każdy trening zaczynamy minigrą wstępną. Za każdym razem jest to coś innego. Mnie to zaskakuje.

Trener Heynen dużą wagę przykłada do kondycji psychicznej zawodników. Sam często powtarza, że lubi wiedzieć, co dzieje się w domach swoich graczy, ponieważ ma to później przełożenie na ich grę. Czujecie to, że chce Was zrozumieć i bliżej poznać a nie, że skupia się tylko na elementach technicznych?

Rzeczywiście, trener interesuje się nie tylko tym, co dzieje się na zgrupowaniach w Spale ale także tym, co dzieje się w naszych domach i rodzinach. Jest to bardzo fajne, bo próbuje w ten sposób nas zrozumieć i poznać. To na pewno pomaga, bo wszyscy dążymy w tym samym kierunku.

Masz jakieś ciche marzenie związane z reprezentacją na ten najbliższy czas?

Chciałbym zaprezentować się tak, jak prezentowałem się na meczach w PlusLidze. To jest mój cel. Będę do niego dążył.

w Spodku rozmawiała Emilia Kotarska