Emocje po niedawno zakończonym Final Six Ligi Światowej powoli opadają, oceny i komentarze zostały już wystawione, a reprezentacja Polski 1 sierpnia rozpocznie przygotowania do kolejnych wyzwań, które czekają na nią w tym sezonie. 26. edycja Ligi Światowej już za nami, jednak my wracamy jeszcze na chwilę do całego turnieju i przypominamy, jak na przestrzeni całej imprezy radzili sobie podopieczni trenera Antigi. 

Pierwsze odczucia, jakie towarzyszyły kibicom po zakończeniu Final Six na pewno związane były z rozczarowaniem. Przecież jak to możliwe, że mistrzowie świata, którzy tak dobrze zaczęli ten turniej, w najważniejszym momencie byli wręcz bezsilni? Nie da się ukryć, że już na początku rozgrywek polscy siatkarze zachwycili swoją postawą i szybko awansowali do miana faworytów tego turnieju. Ale czy na pewno rozczarowanie powinno być tak duże? Może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło?

Początki w wykonaniu biało-czerwonych rzeczywiście były imponujące. Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek trener Antiga podkreślał, że w Lidze Światowej szansę na pokazanie się dostaną młodsi i mniej doświadczeni zawodnicy. Dał więc wyraźny sygnał, że „światówka” będzie jednym z etapów przygotowań do najważniejszej części sezonu, ale mimo wszystko traktowana będzie poważnie. Przed pierwszym meczem było sporo znaków zapytania, ponieważ nasza kadra przeszła niemałą rewolucję. Od tego sezonu Polacy muszą radzić sobie bez doświadczonych zawodników, którzy do tej pory stanowili o sile zespołu. Reprezentację opuścili przecież Paweł Zagumny, Mariusz Wlazły, Krzysztof Ignaczak oraz Michał Winiarski. Wrócił jednak Bartosz Kurek, który w polskim teamie miał pełnić zupełnie inną rolę. Stephane Antiga postanowił przestawić siatkarza na pozycję atakującego, co wiadomo, nigdy nie jest zadaniem łatwym. Nic więc dziwnego, że kibice i eksperci zadawali sobie pytanie „jak to będzie?”. I było, nawet nie „jakoś”, a bardzo dobrze. Pierwszy mecz w Lidze Światowej rozegraliśmy z Rosją, a po zakończonym spotkaniu mieliśmy powody do tego, aby zachwytom nie było końca. Mistrzowie świata pokonali mistrzów olimpijskich 3:0, nie dając im w tej walce żadnych szans. Swoją grą pozytywnie zaskoczył wszystkich debiutant w biało-czerwonych barwach Mateusz Bieniek, który został uznany za objawienie Ligi Światowej. Młody środkowy fantastycznie spisał się w tym spotkaniu, zdobywając statuetkę dla najlepszego zawodnika. Swoimi zagrywkami oraz punktowymi blokami skutecznie napsuł krwi Rosjanom. Postawa każdego zawodnika w tym spotkaniu była godna pochwały, bowiem nasz zespół prezentował zgraną i dobrze poukładaną siatkówkę. Drugie spotkanie z Rosją również możemy uznać za udane. Co prawda zawodnicy trenera Woronkowa stawili większy opór, ale w rezultacie to my mogliśmy cieszyć się ze zwycięstwa. Następnie przyszły mecze z Iranem, który też zalicza się do trudnych przeciwników. Na własnym terenie, w Częstochowie, pokonaliśmy rywali dwa razy (3:1 i 3:2). Dobra passa została na chwilę przerwana, gdy biało-czerwoni rozpoczęli spotkania wyjazdowe. Nasi siatkarze spędzili poza krajem trzy tygodnie, a ich pierwszym rywalem podczas wyjazdowego meczu była reprezentacja USA. Polscy kibice z wypiekami na twarzach zasiadali nocą przed telewizorami, często walcząc z sennością, aby kibicować swojej drużynie w tych trudnych spotkaniach. Walka z Amerykanami już przecież od jakiegoś czasu zdecydowanie nam „nie leży”. Tak było i wtedy. Gospodarze w tym dwumeczu byli od nas lepsi, pokonując nas 3:2 i 3:1. Tydzień później przyszedł czas na ponowne spotkania z Rosjanami, które po raz drugi zakończyły się dla nas szczęśliwie. Mistrzowie olimpijscy i tym razem nie znaleźli recepty na dobrze dysponowanych Polaków.  Spotkanie zakończyły się wynikami 3:1 i 3:2 dla biało-czerwonych. Koniec zagranicznych „podróży” to mecze z Iranem, przed którymi kibice mieli lekkie powody do niepokoju. Wiemy przecież, jak skuteczni w kibicowaniu potrafią być irańscy kibice. Z Iranu wyjeżdżaliśmy z jedną porażką (2:3) i jedną wygraną (3:1). Ostatnie spotkania fazy grupowej to mecze z Amerykanami w Krakowie. Pierwszy pojedynek po zaciętej walce skończył się wygraną Polaków (3:2), drugi natomiast padł łupem Amerykanów (1:3), jednak mimo wszystko kibice i siatkarze mieli powody do zadowolenia, bowiem już ten pierwszy mecz z USA zapewnił nam awans do Final Six. Rozpoczęła się więc operacja Rio, podczas której przyszło nam się zmierzyć z Włochami i Serbią. I tu niestety zaczyna się ta mniej przyjemna część Ligi Światowej. Co prawda pierwsze spotkanie, które rozgrywaliśmy z Włochami, wygraliśmy 3:1, dzięki czemu od razu zapewniliśmy sobie awans do półfinału, ale na tym kończą się dobre wiadomości. Spotkanie z Serbami, które było już tylko formalnością, przegraliśmy 2:3. Fakt, że w półfinale i tak powalczymy, pozwalał przełknąć gorycz porażki. Niestety, seria porażek przyszła w najmniej odpowiednim momencie. O półfinale z Francją również chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Bardzo zacięte, pięciosetowe spotkanie zakończyło się naszą porażką, co oznaczało, że zostanie nam walka o brązowy medal, i to nie z byle kim. Na naszej drodze stanęła reprezentacja USA, która szybko, bo w trzech setach, „wybiła” nam z głów myśli o brązie.

Pozostał smutek, pozostał niedosyt i jak zwykle rozpoczęło się szukanie przyczyn takiego wyniku końcowego. Jak to zawsze bywa znalazło się grono osób niezadowolonych, które szybko postawiło zarzuty trenerowi Antidze, a także tych bardziej wyrozumiałych, którzy czekają na dalsze poczynania naszych zawodników. Z jednymi i z drugimi można w jakiejś części się zgodzić. Nie da się przecież ukryć, że już podczas spotkań wyjazdowych można było zauważyć zmianę w grze Polaków. Zmęczenie na pewno odczuwał filar naszej drużyny Mateusz Mika, który nie miał zbyt wiele czasu na odpoczynek. Dodatkowo, własnymi błędami, których w końcowej fazie turnieju było aż za dużo, zamknęliśmy sobie drogę do medalu. Szansa była, faworytami byliśmy, jednak nie udało się tego odpowiednio wykorzystać.

Należy jednak pamiętać, że sezon jeszcze się nie skończył. Tak naprawdę najważniejsza jego część dopiero przed nami. Sam trener podkreślał, że priorytetem na ten rok jest Puchar Świata, który może nam dać kwalifikację na Igrzyska Olimpijskie. Nie zapominajmy o tym, że szczyt formy ma dopiero nadejść, a czekają nas jeszcze pojedynki w Mistrzostwach Europy. Proces przygotowania drużyny do tak długiego i wyczerpującego sezonu nie jest zadaniem łatwym, a gra przez cały czas na najwyższym poziomie jest w rzeczywistości niemożliwa. Może warto więc przymknąć oko na błędy, niedociągnięcia naszej drużyny podczas Ligi Światowej, bo być może za trzy miesiące udział w Igrzyskach Olimpijskich stanie się dla nas rzeczywistością. Wtedy powiemy, że warto było zająć 4. miejsce w Lidze Światowej po to, żeby kilka miesięcy później cieszyć się z sukcesu w Pucharze Świata. Tego właśnie Drodzy Kibice życzę Wam i sobie.