Asseco Resovia Rzeszów odniosła trzysetowe zwycięstwo nad gośćmi z Częstochowy. Francuski przyjmujący rzeszowskiej drużyny porozmawiał z nami o początkach jego kariery, poprzednich sezonach spędzonych w lidze francuskiej, aktualnej sytuacji Asseco Resovii i kolejnym przeciwniku w Lidze Mistrzów.

Opowiedz, jak rozpoczęła się Twoja przygoda z siatkówką. Wspominałeś, że zacząłeś grać już w wieku 10 lat, a Twój tata również był siatkarzem.

Thibault Rossard: Zgadza się, mój tata też grał w siatkówkę. Jednak ja nie pamiętam zbyt wiele z tych czasów, nawet jeśli oglądałem mecze i chodziłem wtedy na nie. Na pewno spędzałem dużo czasu na plaży, grając w siatkówkę plażową. Piłka była u mnie w domu na porządku dziennym, zawsze ktoś w nią grał. Również mój brat, który jest dwa lata starszy ode mnie zaczął grać wcześniej, a ja jako młodsze rodzeństwo zawsze chciałem robić to, co on… Więc naturalnie zacząłem odbijać piłkę razem z nim i tak mi się to spodobało, że postanowiłem kontynuować. W ten sposób zaczęła się moja przygoda, gdy miałem 10 lat.

Od początku grałeś jako przyjmujący czy próbowałeś swoich sił na innych pozycjach?

Gdy byłem młodszy, czasami grałem też jako rozgrywający i atakujący, ale najczęściej na przyjęciu. Na tej pozycji czuję się najlepiej, chociaż jako atakujący chyba też nieźle sobie radziłem. Na ataku nie mógłbym chyba jednak grać na dłuższą metę, gdyż nie jestem tak dobrze zbudowany jak większość zawodników grających na tej pozycji i myślę, że powinienem pozostać na mojej optymalnej, czyli przyjmującego.

Twój pierwszy profesjonalny klub to Spacer’s de Toulouse – spędziłeś tam cztery lata. Jak wspominasz ten czas i tę drużynę?

Było to moje pierwsze zetknięcie się z siatkówką na poziomie profesjonalnym, pierwsze doświadczenie i kroki stawiane „na poważnie” w siatkarskim świecie. Na początku mojej gry w Tuluzie nie miałem podpisanej umowy tak, jak inni – było to coś na zasadzie kontraktu początkującego zawodnika z klubem. Pierwszy rok upłynął mi szybko, głównie uczyłem się dużo od starszych kolegów. Mając 18 lat, bardzo się cieszyłem, że mogę grać na takim poziomie. Przez te cztery lata działo się w naszej drużynie sporo, były momenty trudniejsze, które musieliśmy przetrwać, ale najważniejsze było ciągłe szlifowanie i doskonalenie umiejętności początkującego siatkarza. Ja dostawałem od trenera dużo okazji do gry, a na tym najbardziej mi zależało i cieszę się, że mogłem to wykorzystać. Chociaż ostatniego, czwartego roku spędzonego w Tuluzie nie wspominam dobrze, był to chyba nasz najgorszy czas.

Dlatego zdecydowałeś opuścić tę drużynę i podpisać kontrakt z Arago de Sète?

Już wtedy chciałem opuścić Francję i spróbować swoich sił za granicą, ale ostatecznie stwierdziłem „jeszcze nie teraz”. Postanowiłem, że najpierw chcę rozegrać naprawdę dobry sezon w lidze francuskiej i dopiero później wyruszyć dalej w świat. Dlatego zdecydowałem się na podpisanie kontraktu z Arago. Spędziłem ten rok, grając w podstawowym składzie w większości meczów i podsumowując go, myślę, że poradziłem sobie dobrze. Osiągnęliśmy dobry wynik i mimo że nie zdobyliśmy mistrzostwa kraju, jestem bardzo zadowolony. Liga francuska może nie jest tak mocna jak PlusLiga, ale oczywiście w każdym meczu trzeba było się postarać o zwycięstwo, które nie przychodziło łatwo. Sezon spędzony w Sète był dla mnie czasem, w którym zrobiłem duże postępy i rozwinąłem się jako zawodnik oraz nabrałem cennego doświadczenia.

W Rzeszowie spędzasz swój pierwszy sezon poza granicami kraju. Co możesz o nim powiedzieć?

Na pewno nic złego. Bardzo dobrze gra się w Polsce i w naszej rzeszowskiej hali. Szczególnie ważne i cenne są takie zwycięstwa jak dzisiaj, odniesione w trzech setach. Oczywiście za każdym razem swoim dopingiem pomagają nam kibice – gdy w hali jest głośno, pomaga nam się to zmotywować i walczyć dla nich. Jest to dla nas ważne, ponieważ sezon jest naprawdę szalony i często bardzo ciężko gra się mecze w odstępie kilku dni, dwa spotkania tygodniowo. Cieszę się, gdy gram na Podpromiu, bo wiem, że kibice zawsze tworzą niepowtarzalną atmosferę, która pomaga nam w walce.

Grając jako młody zawodnik w jednej z najlepszych drużyn w Europie, jak radzisz sobie od strony psychologicznej po porażkach?

Nie jestem już taki młody! (uśmiech) To prawda, że Resovia jest klubem, dla którego poprzeczka jest postawiona bardzo wysoko i wymaga się od nas, aby wygrywać każde spotkanie. Nie możemy pozwolić sobie na to, aby odpuścić jakikolwiek mecz. Przegraliśmy już w tym sezonie kilka spotkań (Asseco Resovia ma na koncie 5 porażek – przyp. red.), które powinniśmy wygrać. Dlatego teraz sytuacja wygląda tak, a nie inaczej i często czujemy się spięci, ponieważ ciąży na nas presja. Gdzieś z tyłu głowy każdy z nas dobrze wie, że jeśli teraz nastąpi rozluźnienie i nie będziemy wystarczająco skupieni, może nas to kosztować bardzo wiele w zbliżającym się najważniejszym momencie sezonu. Dla mnie to coś zupełnie nowego, w poprzednim sezonie nie miałem takiej sytuacji, kiedy jedna przegrana mogłaby przekreślić nasz udział w walce o medale.

W obecnym sezonie w Asseco Resovii przeplatają się lepsze i gorsze momenty, Wasza forma faluje, ale drużyna od kilku kolejek utrzymuje się na 2. miejscu w tabeli PlusLigi. Można zatem powiedzieć, że na chwilę obecną nie wygląda to najgorzej?

Uważam, że pozycja w tabeli odzwierciedla nasz aktualny poziom i faktycznie mogę powiedzieć, że nie jest tak źle jeśli chodzi o plusligowe rozgrywki. To, czego najbardziej żałujemy to brak naszego udziału w turnieju finałowym Pucharu Polski. Był to chyba najgorszy okres dla naszej drużyny, zanotowaliśmy wtedy kilka porażek, nastąpił spadek formy. Bardzo ważne są zwycięstwa takie jak ostatnio odnieśliśmy w Olsztynie, przegrywając 0:2 udało nam się odwrócić losy rywalizacji i wygrać mecz. Daje to wiele satysfakcji i pokazuje, że nigdy nie należy się poddawać. Najważniejsze jest to, że nadal jesteśmy w grze i utrzymujemy się na drugim miejscu. Niedługo faza play-off, która zweryfikuje wszystko.

Co sądzisz o Waszym kolejnym przeciwniku w Lidze Mistrzów? (Azimut Modena)

Jest to bardzo silna drużyna, która z pewnością będzie faworytem obu meczów. Zakończyli swoją fazę grupową na pierwszym miejscu, a my na trzecim. Na pewno jednak nie mamy zamiaru wyjść na boisko ze spuszczonymi głowami i poddawać się jeszcze przed meczem. Uważam, że nasza drużyna jest w stanie nawiązać walkę – zagramy jak najlepiej potrafimy. W pierwszym meczu na naszą korzyść przemawia własne boisko. Spróbujemy wszystkiego, aby wygrać to spotkanie. Musimy pozbyć się presji, mimo że będzie to bardzo ważny i trudny mecz a także mimo tego, że nie jesteśmy faworytem. Ze swojej strony nie mogę się doczekać i cieszę się, że będę mógł się zmierzyć z moim francuskim znajomym, Earvinem Ngapethem.

Rozmawiała Katarzyna Mac