Łuczniczka Bydgoszcz sprawiła nie lada niespodziankę, urywając punkt wyżej notowanej ekipie, LOTOSU Trefla Gdańsk. O przebiegu sobotniego spotkania, zmianie na stanowisku trenera i zbliżającym się kolejnym meczu rozmawialiśmy z Mateuszem Sacharewiczem, środkowym drużyny znad Brdy.

Emilia Kotarska: W meczu z LOTOSEM Treflem Gdańsk zdobyliście cenny punkt, chociaż szansa była na większą zdobycz. Przed meczem wzięlibyście w ciemno jedno „oczko”?

Mateusz Sacharewicz: To jest trudne pytanie, ponieważ zawsze można to analizować z dwóch różnych punktów widzenia. Z jednej strony, ten jeden punkt może być na wagę złota w końcowej części sezonu i spowodować, że nie spadniemy na niższe miejsce w tabeli PlusLigi. Z drugiej jednak strony, to my prowadziliśmy 2:1, więc chcieliśmy tutaj wygrać. Nie jest ważne czy za trzy, czy za dwa punkty. Nie udało się po raz kolejny, przegraliśmy już siedem tie-breaków w tym sezonie. Ewidentnie, rozgrywanie piątego seta nie jest naszą mocną stroną. Od początku tego sezonu mówiliśmy, że mamy swoje problemy, że nie potrafimy przechylić szali zwycięstwa na naszą stronę w tie-breaku. Sezon prawie się kończy, a problemy wciąż mamy takie same. Nie znaleźliśmy złotego środka. Ugraliśmy jeden punkt w meczu z Gdańskiem i musimy się z tego cieszyć, bo równie dobrze ten mecz mógł wyglądać zupełnie inaczej, np. jak ten w Bełchatowie. W naszej sytuacji trzeba się cieszyć z każdego punktu.

Dzisiaj Wasza gra wyglądała dużo lepiej niż w dotychczasowych spotkaniach. Odrzuciliście rywali od siatki – dzięki mocnej zagrywce – i wyłączyliście Mateusza Mikę oraz Michała Masnego z gry

Rzeczywiście, udało nam się ściągnąć Mateusza i Michała z boiska – dwa filary tej drużyny. Jednak to nie wystarczyło, by dzisiaj odnieść zwycięstwo. LOTOS Trefl ma wartościowych zmienników, którzy dali dobre zmiany. Do tego na zagrywce rozszalał się Damian Schulz. Doskonale radził sobie również w ataku. Nam zabrakło argumentów, żeby wygrać to spotkanie. Mówi się, że tie-break zawsze jest loterią, ale wydaje mi się, że więcej atutów było po stronie Gdańska. Nam udało się powalczyć. Po tym spotkaniu nie jestem ani zadowolony, ani wściekły, więc można powiedzieć, że w jakimś stopniu wykonaliśmy dobrą robotę. To duża zasługa Bartka Filipiaka, który strzelał jak z armaty. Po drugiej stronie natomiast – jak wspomniałem wcześniej – Damian Schulz prezentował się świetnie. Chłopaki dzisiaj sobie postrzelali (śmiech). Z reguły tak jest, że jak zespół gra u siebie to powinien prezentować się lepiej w polu serwisowym od gości, ponieważ to gospodarze spędzają po kilka godzin dziennie na tej hali. Wykonują setki powtórzeń, a drużyny przyjeżdżają dzień przed meczem, wykonują jeden trening, nie znają też dokładnie kubatury hali. Mieliśmy możliwość wygrania tego meczu za trzy punkty. Kończymy z jednym. Mogę powiedzieć, że po części przyzwyczailiśmy się do tego w tym sezonie, że tie-break nie układa się po naszej myśli. Mam nadzieję jednak, że jeszcze do końca sezonu uda nam się co nieco wygrać.

Pod koniec lutego nastąpiła zmiana trenera, dotychczasowego szkoleniowca Piotra Makowskiego, zastąpił Dragan Mihailović. Co nowego wniósł do zespołu w tak krótkim czasie?

Przede wszystkim rozmawiamy po angielsku, a nie po polsku (śmiech). Treningi są na pewno inne, bardziej intensywne. Obecny trener ma inne spojrzenie na siatkówkę. Czy lepsze, czy gorsze? To ocenimy na koniec sezonu. Nie chciałbym w tym momencie wystawiać laurki, bo to byłaby głupota z mojej strony. Dragan widzi, co robimy źle i nam to od razu przekazuje. Na razie mamy problem z realizacją nowych koncepcji, ale dzisiaj już prezentowaliśmy się trochę lepiej. W poprzednich spotkaniach, ze Szczecinem czy Bełchatowem, byliśmy jak dzieci we mgle. Natomiast w meczu z Gdańskiem wyglądało to już inaczej, a momentami nawet bardzo dobrze. Wierzę, że te trzy wyjazdowe spotkania, które nam zostały, pokażą, że jesteśmy w stanie grać dobrze. Pomimo tego, że ten sezon jest fatalny w naszym wykonaniu, to słońce jeszcze dla nas zaświeci i damy powody do radości zarówno sobie, działaczom jak i kibicom.

Co szczególnego wniósł, jeśli chodzi o Ciebie, nowy trener?

Dragan zmienił to, że jak wracam do domu, to ostatkiem sił wchodzę po schodach. Jestem bardzo zmęczony po treningach. W klubie mamy tylko trzech środkowych, a nie czterech. Wierzę jednak w to, że ciężka praca przynosi zamierzone efekty. Nie jest to tylko praca dla samej pracy. Widać, że Dragan ma w tym swoją wizję. Trzeba dać mu czas, żeby potem ocenić, co się zmieniło.

Kolejny mecz zagracie na wyjeździe z drużyną Cuprum Lubin. Możemy spodziewać się kolejnej niespodzianki?

Teraz gramy z samymi już mocniejszymi drużynami, ale zarówno Cuprum jak i Czarni zaliczyli słabsze występy. Pozostaje nam więc szukać swoich szans na zdobycze punktowe w Lubinie i Radomiu, a potem Jastrzębiu. Wszędzie będziemy chcieli zagrać jak najlepiej, ale prawda jest taka, że nawet jak zagramy na 100% swoich możliwości, to może nie wystarczyć na te zespoły, bo są od nas dużo lepsze. Muszę przyznać to uczciwie. Wierzę jednak w to, że będzie dobrze i uda nam się jeszcze jakieś punkty dopisać do ligowej tabeli.

W Bydgoszczy rozmawiała Emilia Kotarska