Mateusz Bieniek jest niewątpliwie objawieniem dwóch spotkań z Rosją, rozgrywanych w ERGO ARENIE, w ramach 26. edycji Ligi Światowej. O debiucie, emocjach i występie przeciwko Mistrzom Olimpijskim opowiedział nam w wywiadzie. Zapraszamy do lektury.

Emilia Kotarska: Przede wszystkim ogromne gratulacje! Drugi mecz i drugie zwycięstwo nad Mistrzami Olimpijskimi, chociaż nie było już tak łatwo jak w czwartek.

Mateusz Bieniek: Wiedzieliśmy, że Rosjanie na pewno nie położą się, tak jak to zrobili w pierwszym meczu i że wyjdą bardziej zmotywowani. Mistrzom Olimpijskim nie wypada po prostu dostawać takiego lania, w stosunku 3:0. Mieliśmy świadomość tego, że to będzie ciężki mecz i rzeczywiście taki był. Cieszymy się jednak, że z wyniku 2:1 dla Rosjan potrafiliśmy się podnieść. Publiczność nas poniosła i wygraliśmy mecz w tie-breaku.

Znakomite otwarcie w ERGO ARENIE daje Wam doskonałą pozycję wyjściową do kolejnych spotkań w Lidze Światowej.

Dokładnie tak, zwłaszcza, że byliśmy gospodarzem tych spotkań, a u siebie tak naprawdę te zwycięstwa są podwójnie ważne. Co jeszcze mogę powiedzieć? Jesteśmy bardzo szczęśliwi! Dostaliśmy po dwa dni wolnego, więc jedziemy do domów odpocząć po dwóch zwycięstwach.

Znakomita atmosfera i chemia na boisku powoduje, że potraficie podnieść się w najgorszych momentach. Przegrywaliście już 1:2, zdołaliście się jednak podnieść i doprowadzić do tie-breaka, gdzie również nie było łatwo, po tym jak Rosjanie Was dogonili i zrobiło się nagle po 12.

Nie było łatwo – to fakt. Jak Rosjanie nas dogonili i na tablicy był wynik 12:12, to myślałem, że będzie naprawdę ciężko, ale na szczęście udało nam się wygrać końcówkę i z tego trzeba się cieszyć.

Jeśli miałbyś porównać oba mecze w swoim wykonaniu, to w tym drugim miałeś większą tremę, czy jednak w czwartek, kiedy pierwszy raz wyszedłeś na boisko?

Zdecydowanie dzisiaj* miałem o wiele większą tremę. Chciałem się chociaż zbliżyć do tego poziomu, jaki zaprezentowałem w czwartek. Wydaje mi się, że nie było aż takiej tragedii. Wprawdzie, w bloku robili trochę ze mnie wiatrak, ale w ataku czułem się w miarę pewnie. Cieszę się, bo przez dwa mecze Rosjanie mnie nie zablokowali, a to niby najlepszy blok na świecie, więc oby tak dalej! (śmiech)

Tak naprawdę, sam sobie postawiłeś bardzo wysoko poprzeczkę po tym pierwszym meczu z Rosjanami i teraz każdy kolejny Twój występ może być porównany do debiutu.

Też mi się tak wydaje. Jak wczoraj po meczu na chwilę wszedłem poczytać wiadomości, to widziałem, że jest nagonka na mnie po tym spotkaniu. Starałem się o tym jednak nie myśleć i skupić się na tym dzisiejszym meczu. Teraz będę miał czas, żeby odpisać znajomym na wszystkie wiadomości, ponieważ dostałem masę gratulacji. Mnóstwo ludzi zaczęło do mnie pisać. To jest super sprawa, że się tak interesują i gratulują mi sukcesu.

Nikogo nie powinny dziwić te gratulacje, bo w czwartek to był prawdziwy „Bieniek show” – 100% skuteczności w ataku, 3 asy serwisowe i punktowe bloki na Mistrzu Olimpijskim. Myślę, że na długo zapamiętasz tamto spotkanie.

Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że będę opowiadał o tym debiucie w reprezentacji wnukom (śmiech). Aczkolwiek, nie byłem na pewno rozpisany przez Rosjan. Nie wiedzieli oni, kim jest Bieniek. A tu nagle taki Bieniek podrzuca piłkę do flota, a uderza bardzo mocno. Myślę, że zaskoczyłem ich tam kilka razy, bo zagrywka nie była wcale tak mocna, tylko leciała między dwóch zawodników, a oni po prostu się tego nie spodziewali. To, że byłem anonimem w tym meczu na pewno mi pomogło. Dzisiaj już tak łatwo nie było! Czułem, że mnie pilnowali. Moja zagrywka też już nie stwarzała takich trudności, jak wczoraj.

Skromnie mówisz, że dobry występ to zasługa niewiedzy Rosjan. Wydaje mi się jednak, że to Twoja ciężka praca spowodowała, że pokazałeś się z tak dobrej strony przeciwko podopiecznym Voronkova.

(śmiech) Myślę, że to nie mnie oceniać te występy. Zagrałem po prostu dobre spotkania i tego się będę trzymał. Od oceny mojego występu będą obaj trenerzy.

Nie da się ukryć, że grasz na najsilniej obstawionej pozycji w Polsce. Na środku zawsze mieliśmy urodzaj. Jeszcze przed samym startem Ligi Światowej przyznałeś, że mimo tego, wydrzesz to miejsce w składzie. Jak się teraz okazało, udało Ci się spełnić tę obietnicę.

Staram się cały czas wydzierać to miejsce. Pamiętajmy jednak, że jeszcze Karol (Kłos – przy. red.) wraca po kontuzji, a to jeden z najlepszych środkowych w Polsce i na świecie. Mogliśmy dzisiaj zobaczyć też, że wrócił już Piotrek, który popisał się kilkoma blokami i świetnymi atakami. Muszę więc trenować na maksa, bo jeden mecz – jedna jaskółka wiosny nie czyni. Jedno spotkanie nic mi nie daje. Muszę dalej trenować i ciężko „zasuwać” na treningach.

Każdy młody chłopak, który zaczyna trenować jakikolwiek sport marzy o grze w reprezentacji. Tobie, nie dość, że udało się tak szybko dostać powołanie do kadry, to wystąpiłeś od razu w pierwszym meczu przeciwko Mistrzom Olimpijskim i jeszcze dołożyłeś do tego statuetkę MVP.

To był po prostu wymarzony debiut. Coś takiego nawet nigdy mi się nie śniło! Scenariusz wczorajszego meczu był zaskakujący. Udało mi się! To jest super sprawa! Na pewno inaczej będę postrzegany. Tak jak też powiedziałaś, jeden mecz zaważył na tym, że teraz wszyscy będą postrzegać mnie właśnie na podstawie tego spotkania. Będę musiał cały czas trzymać ten sam poziom. Jakbym zaczął ten debiut słabo i na przykład po pierwszym secie trafiłbym do boksu, to miałbym na pewno łatwiejszy start (śmiech). Mógłbym wtedy spokojnie krok po kroku wchodzić do reprezentacji, a tak wszedłem do niej z przytupem i z wysokiego „c”. Teraz mogę obiecać, że będę się już tego trzymał!

Czeka Ciebie więc bojowe zadanie, ale koledzy z reprezentacji na pewno będą Ciebie wspierać. Miałeś już jakiś chrzest bojowy czy wszystko jeszcze przed Tobą?

Jeszcze nie miałem, ale spodziewam się, że to już niedługo nastąpi! (śmiech). Chłopaki mówili, że zdobyłem już drugą nagrodę, więc się nie wypłacę. Muszę zadzwonić do prezesa z Kielc i poprosić o jakąś premię (śmiech).

Na chwilę zajmijmy się jeszcze Twoją zagrywką. Wydaje mi się, że w reprezentacji ona wygląda trochę inaczej – od momentu przejścia przez siatkę spada trochę szybciej. Czy to tylko złudzenie, czy jednak trenerzy dali Ci jakąś wskazówkę?

Wydaje mi się, że w Kielcach nie zawsze trafiałem czysto w piłkę, a teraz coraz częściej zdarza mi się trafiać w nią czysto, co znów niekoniecznie jest dobre. Strzelam teraz mocniej, trafiam i nie robię tylu błędów co w Effectorze, ale pewnie też już tylu asów nie będę robił. Stephane mi jeszcze mówił, żebym wprowadzał flota i w ten sposób urozmaicał swoją zagrywkę, ponieważ zawodnicy często stoją daleko w przyjęciu, gdy serwuję z wyskoku, a flotem naprawdę mogę ich zaskoczyć, bo on przecież może spaść szybciej i narobić rywalom problemów.

Teraz czeka Was rywalizacja z Iranem, rywalem trudnym i nieprzewidywalnym. Dwie wygrane ze Sborną sprawiły, że oczekiwania kibiców są coraz większe.

Na pewno dobry początek sprawił, że kibice oczekiwać będą kolejnych wygranych. Iran to rywal jednak bardzo ciężki i egzotyczny. Oni grają szybką siatkówkę, opierają się na dobrym przyjęciu i niewysokim – ale świetnym – rozgrywającym. Jeżeli nie uda nam się ich odrzucić od siatki, to będzie piekielnie ciężko z nimi grać. Irańczycy udowodnili już na Mistrzostwach Świata czy Lidze Światowej w tamtym sezonie, że już weszli do tej czołówki światowej siatkówki.

Co najbardziej zapamiętasz z tych dwóch spotkań?

Pierwszy dzień i mój debiut w reprezentacji!

*W piątek w ERGO ARENIE rozmawiała Emilia Kotarska