W ostatnich kilku latach reprezentacja Francji pod wodzą Laurenta Tillie ze kopciuszka światowej siatkówki stała się jedną z najgroźniejszych drużyn. – Staramy się skupić na naszej grze. To, czy wygramy, czy przegramy, nie jest tak istotne – najważniejsze, żeby zagrać mecz jak najlepiej – mówi szkoleniowiec Les Bleus.

Trwający sezon jest bardzo dobry w wykonaniu reprezentacji Francji. W maju udało wam się bez problemu zakwalifikować do przyszłorocznych mistrzostw świata, później okazaliście się najlepsi w Lidze Światowej. Przed wami dwa wielkie turnieje – mistrzostwa Europy i Puchar Wielkich Mistrzów. Oczywiście, cel jest jasny: medal. Jednak ciekawi mnie, w jaki sposób udaje się utrzymać zawodników w wysokiej formie przez niemal pół roku: od maja do września?

Laurent Tillie: To duży problem. Zawodnicy są zmęczeni zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym, tak więc mamy w zespole coś w rodzaju umowy. Wszyscy wiemy, że musimy ciężko pracować, ale jednocześnie wiemy, że trzeba wypoczywać. Po sezonie klubowym moi gracze szybko wrócili do Francji na zgrupowanie, zagraliśmy kwalifikacje do mistrzostw świata, następnie wzięliśmy udział w Lidze Światowej. Po tym drugim turnieju zawodnicy dostali dwa tygodnie wolnego. Przed mistrzostwami Europy zgrupowanie będzie bardzo krótkie. Przez kilka miesięcy jesteśmy nieustannie w rytmie meczowym, przez co trudno jest ułożyć program treningowy, aby utrzymać zawodników w odpowiednio wysokiej formie w każdej imprezie. Tak więc kluczem jest wypoczynek.

We wrześniu Francja weźmie udział w Pucharze Wielkich Mistrzów. Jak traktujecie ten turniej?

Puchar Wielkich Mistrzów to swoista gala siatkówki, trochę tak, jak Memoriał Wagnera. To bardzo krótka impreza. Mamy do zagrania zaledwie pięć spotkań w sześć dni. Organizowana jest raczej w celu promocji siatkówki. Będziemy co prawda mieli okazję zmierzyć się na niej z kilkoma świetnymi zespołami, jak Stany Zjednoczone, Włochy, Brazylia czy Iran, ale to mimo wszystko wydarzenie propagujące siatkówkę, a nie bardzo ważny turniej jak chociażby mistrzostwa Europy.

Jakie jest Pana zdanie odnośnie kalendarza proponowanego przez FIVB? Czy zawodnicy nie są zbytnio przeciążeni ilością meczów granych w sezonie?

To bardzo kłopotliwe, zwłaszcza dla siatkarzy, którzy w ciągu roku grają nawet około 80 meczów. To więcej niż chociażby w NBA, z tym, że w NBA koszykarze grają bardzo dużo spotkań, ale mają również około miesiąca wakacji. Podobnie rzecz się ma z sezonem reprezentacyjnym. W siatkówce jest inaczej. Moim zdaniem to niezwykle istotne, aby przedyskutować kwestię kalendarza ustalanego przez FIVB. W takiej debacie powinny wziąć udział wszystkie kraje. Sami siatkarze uwielbiają grać, o wiele bardziej niż trenować. Myślę, że dobrze byłoby zachować podobną ilość meczów, ale zadbać o więcej czasu wolnego dla zawodników. Ja sam nie znam rozwiązania tej kwestii, lecz uważam, że trzeba przedyskutować sprawę kalendarza.

W ostatnich latach Francja poczyniła znaczne postępy, stając się jedną z czołowych drużyn świata. Od 2014 roku niemal zawsze uchodzicie za faworytów turniejów, w których uczestniczycie. Czy w związku z tym pojawia się jakaś presja?

I tak, i nie. Tak, ponieważ zawsze chcemy zająć jak najwyższe miejsce w każdym turnieju, najlepiej zakończyć go z medalem. Nie, bo nie mamy tak wielu wspaniałych fanów jak wy w Polsce, nie mamy zbyt wielu sponsorów, tak więc nie mamy wobec nich zobowiązań. Jak sobie radzimy z presją? Staramy się skupić na naszej grze. To, czy wygramy, czy przegramy, nie jest tak istotne – najważniejsze, żeby zagrać mecz jak najlepiej.

W ten sposób podeszliście do Memoriału Wagnera, prawda?

Tak. Podczas takich turniejów towarzyskich staramy się znaleźć wiele nowych rozwiązań w naszej grze. Mam tak wielu zawodników, że mogę bez większych przeszkód rotować składem. Część graczy wchodzi dosłownie na pięć-dziesięć punktów, część na jeden-dwa sety, część gra cały czas. Wracając do pytania – staramy się unikać presji, myśląc wyłącznie o meczu, który w tym momencie gramy.

Wielu ludzi zastanawia się, czemu Francja tak późno rozpoczyna przygotowania do turniejów, przynajmniej w porównaniu z takimi zespołami, jak chociażby Polska. Dlaczego tak się dzieje?

Tak, jak już mówiłem, ważne jest, żeby dać graczom odpowiednio dużo czasu na odpoczynek. Siatkarze muszą być zadowoleni z tego, że znów przyjeżdżają na zgrupowanie i że znów będą mogli wziąć udział w jakimś turnieju. Jeśli jesteś szczęśliwy, to automatycznie pracujesz lepiej i bardziej skupiasz się na zadaniu, które jest przed tobą. I odwrotnie: gdy jesteś zmęczony i znudzony, to o wiele trudniej jest uzyskać dobry rezultat. Osobiście skupiam się bardziej na jakości niż na ilości treningu. Jako trener wolę mieć zawodników w dobrym nastroju, bo gdy czujesz się doskonale, pracujesz wydajniej. Nie jest ważne, jak długo trenujesz, tylko jak efektywnie to robisz. Trzeba postawić się w roli zawodnika. Siatkarz nie jest maszynką. Muszę jednak powiedzieć, że przygotowania do tegorocznych mistrzostw Europy są ekstremalnie krótkie.

W poprzednim sezonie trenował Pan RC Cannes – drużynę, która od wielu lat jest czołową ekipą Ligue A kobiet. To był Pana debiut w roli szkoleniowca jakiejkolwiek drużyny kobiet. Jakie różnice w sposobie prowadzenia drużyny żeńskiej i męskiej Pan zauważył?

To było szalenie interesujące doświadczenie. Wszyscy dookoła powtarzali mi, że prowadzenie drużyny żeńskiej jest zupełnie inne od trenowania mężczyzn, że psychologia kobiet diametralnie różni się od psychologii mężczyzn, że sama siatkówka, technika, taktyka – wszystko jest inne. Być może za bardzo posłuchałem tych ludzi. Początek sezonu był bardzo nieudany w wykonaniu RC Cannes. Po mniej więcej trzech miesiącach powiedziałem sobie: nie, teraz będę pracować tak, jak ja chcę – tak, jak z męską drużyną, a więc ciężej; wprowadziłem rozwiązania, które stosuję z kadrą Francji, chociażby gierki sześciu na sześciu. Skupiłem się bardziej na atmosferze w drużynie, na duchu walki, a nie na technice gry. I to podziałało. Dziewczyny zaczęły spisywać się coraz lepiej. Oczywiście, nie zaprzeczam – nie zawsze jestem w stanie pojąć psychikę kobiet, ale wydaje mi się, że na najwyższym poziomie drużyny męskie i żeńskie nie różnią się aż tak diametralnie między sobą, jak wiele osób sądzi. Kobieca siatkówka jest specyficzna. Ze względu na to, że panie nie mają tak wiele siły, jak panowie, wymiany piłek są o wiele dłuższe, jest więcej akcji w defensywie, należy zachować koncentrację przez dłuższy czas i przewidywać, co może wydarzyć się za chwilę. Największym problemem dla mnie było rozgryzienie tego, jaka atmosfera panuje w zespole w danym momencie. Niestety, nie mogłem wejść do szatni dziewczyn ze względu na moją żonę (śmiech). W każdym razie trudno było pojąć, co myślą moje podopieczne, w jaki sposób chcą pracować, itd. Nawet jeśli nie wygrywaliśmy seryjnie spotkań, co – nawiasem mówiąc – było dość kłopotliwe dla zarządu RC Cannes, to cieszyłem się, że dziewczyny grają coraz lepiej z meczu na mecz. Tak więc czas spędzony w tym zespole był dla mnie bardzo interesujący.

Czy są jakieś rzeczy, które chciałby Pan przenieść ze sposobu prowadzenia zespołu żeńskiego do drużyny męskiej?

Może więcej cierpliwości? (śmiech) To trudne pytanie, bo mam o wiele więcej doświadczenia w trenowaniu mężczyzn niż kobiet. Tak naprawdę łatwiej było wziąć coś z całej filozofii prowadzenia zespołu męskiego i zastosować to u pań niż zrobić odwrotnie. Wynika to głównie z faktu, że nie pracowałem z kobietami tak długo, jak z mężczyznami.

Czy po sukcesach, jakie osiąga reprezentacja Francji od roku 2014, wasza popularność w kraju wzrosła?

Wciąż nie mamy zbyt wielu sponsorów, przez co nie mamy większej ilości pieniędzy. Dziennikarze są o wiele bardziej zainteresowani drużyną. W prasie pojawia się coraz więcej artykułów na nasz temat. Co ciekawe, wielu ludzi rozpoznaje nas nawet na ulicy, tak średnio dwie-trzy osoby dziennie.  To zaskakujące (śmiech)

Team Yavbou to drużyna złożona z zawodników o skrajnie różnych osobowościach, a mimo to zawodnicy wyglądają na paczkę przyjaciół. Czy istnieje jakiś przepis na stworzenie tak doskonałej chemii między zawodnikami?

Miałem to szczęście, że właściwie wszyscy moi zawodnicy grają ze sobą odkąd mieli po 14-16 lat. Znają się jak łyse konie. Mimo to było trochę zgrzytów między nimi. To normalne w grupie. Udało się jednak dość do etapu, gdzie zawodnicy rozumieją, że każdy z nich jest inny. Każdy z nich pochodzi z innego rejonu Francji, każdy z nich ma inne zainteresowania, słucha innej muzyki, ogląda inne filmy, czyta inne książki, lubi inne jedzenie. Trzeba było to po prostu zaakceptować, a następnie mimo tych różnic kulturowych dawać z siebie wszystko na boisku. Jako trener staram się nie zwracać uwagi na to, co dzieje się w zespole poza siatkówką. Moi zawodnicy z kolei próbują rozumieć, że nie są w stanie zmienić zachowania kolegi z drużyny – wręcz przeciwnie, muszą to zaakceptować. Taka jest specyfika zespołu – z pewnymi rzeczami trzeba się pogodzić, zarówno z tymi złymi, jak i z dobrymi. Tak więc recepta na stworzenie takiej atmosfery brzmi: jeśli w ekipie są jakieś nieporozumienia, usiądźcie razem, przedyskutujcie to i postarajcie się znaleźć najlepsze możliwe rozwiązanie tego problemu.

Podczas odprawy przedmeczowej pokazuje Pan swoim zawodnikom słynne przemówienie Ala Pacino z filmu „Męska gra” („Any given Sunday” – przyp. red.). Dlaczego wybrał Pan tą formę motywacji?

Tak, był taki czas, że pokazywałem ten fragment moim graczom. Myślę, że to najlepsze przemówienie dla trenera. Najpierw puściłem im to raz. Po obejrzeniu zawodnicy wyglądali na poruszonych, wstąpiły w nich jakby nowe siły. Widząc ich reakcję, postanowiłem następnym razem odtworzyć to przemówienie po raz kolejny, i kolejny. I to stało się rodzajem rytuału przedmeczowego. W tym roku jednak zrezygnowałem z tego przemówienia.

Rozmawiała Magdalena Gajek
fot. fivb.org